[b]Eric Maskin, z którym współdzielił pan w 2007 r. nagrodę Nobla w dziedzinie ekonomii, jest orędownikiem rządowych interwencji na rynkach kredytowych. Argumentuje, że rynki te różnią się od innych tym, że rodzą negatywne efekty zewnętrzne. Problemy na rynku kredytowym nie zanikają samoistnie, ale mają tendencję do potęgowania się. Czy zgadza się pan z tym twierdzeniem?[/b]

Jest jasne, że gdy rynek kredytowy zawodzi, pojawiają się negatywne efekty zewnętrzne. Chodzi zarówno o powiązania między instytucjami finansowymi, jak i ich powiązania z realną gospodarką. Gdy instytucje kredytowe popadają w tarapaty, uderza to nie tylko w ich akcjonariuszy i pracowników, ale wszystkich uczestników życia gospodarczego. Wszyscy jesteśmy bowiem od banków uzależnieni. Gdy jeden z nich popada w tarapaty i przestaje pożyczać firmom i konsumentom, kredytobiorcy nie mogą prowadzić działań, które od tych pożyczek zależą, a w efekcie pogarsza się portfel kredytowy innych banków itd.

W USA sektor bankowy odpowiada za około 7-8 proc. PKB, więc teoretycznie nawet bankructwo jednej trzeciej banków nie powinno mieć dramatycznego wpływu na koniunkturę. A jednak ostatni kryzys wywindował stopę bezrobocia z nieco ponad 4 proc. do 10 proc. Spółki nie mają bowiem z reguły zapasu kapitału, który mogą przeznaczyć na zwiększenie zatrudnienia. Gdy więc chcą to zrobić, muszą sięgnąć po kredyt.

[srodtytul] Cała rozmowa w weekendowym wydaniu Gazety Giełdy Parkiet[/srodtytul]