Jak pan ocenia perspektywę podziału Unii Europejskiej na „Europę dwóch prędkości"?
Nie będzie zmian w traktatach, lecz jedynie umowy bilateralne. Niewątpliwie jest to pewne rozczarowanie, jednak już przed szczytem Angela Merkel i Nicolas Sarkozy próbowali rozmyć oczekiwania, dając do zrozumienia, że zmiana traktatów europejskich – choć byłaby najlepszym rozwiązaniem, jest jednak nierealna. Prawdopodobnie nie będzie to zresztą ostatni szczyt w tej sprawie, więc wszystko może się jeszcze zdarzyć. Myślę, że oczekiwania związane z tym szczytem były od początku na wyrost. Pierwsze otrzeźwienie przyszło po czwartkowym wystąpieniu szefa EBC Mario Draghiego, który dał do zrozumienia, że europejskie władze monetarne raczej nie będą drukowały pieniędzy na wzór amerykański. A właśnie tego oczekiwali inwestorzy – żeby EBC zachował się jak Fed. Rzeczywistość europejska jest jednak inna niż amerykańska, Unia to zbiór państw samodzielnie prowadzących politykę fiskalną. Do tego stopnia samodzielnie, że członkowie Unii nie są nawet w stanie dojść do porozumienia co do jednolitych zasad jej prowadzenia.
Jednym z założeń dyscypliny fiskalnej jest ograniczenie deficytu strukturalnego do 0,5 proc. PKB. Co to jest deficyt strukturalny?
Jest to deficyt oczyszczony z wpływów cyklicznych. Czyli dopuszcza się wzrost deficytu w okresie spowolnienia gospodarczego i konieczność nadwyżki w okresie prosperity. Nie wyklucza się zatem ograniczonej stymulacji fiskalnej w takiej sytuacji jak teraz, czyli w razie niskiego wzrostu. W odniesieniu do obecnych poziomów deficytów budżetowych oznacza to jednak kilkuprocentowe zacieśnienie fiskalne. Nie należy również zapominać, że dotychczasowe ograniczenia dotyczące polityki fiskalnej w UE będą dalej obowiązywać, a to oznacza, że deficyt budżetowy nie może przekraczać 3 proc. PKB. Jest to taki poziom, przy którym relacja długu publicznego do PKB nie rośnie, zakładając, że nie ma recesji. Dotychczas za przekroczenie tego progu nie groziły żadne sankcje – czego skutki są dziś wyraźnie odczuwalne – i na razie nie zostały wprowadzone.
Czy najbardziej zadłużone kraje strefy euro dadzą radę podporządkować się wymogom nowej dyscypliny?