To samo robi wiele innych europejskich spółek, co uwidacznia się na rachunku obrotów bieżących Niemiec. Według ostatnich danych tamtejszego banku centralnego we wrześniu napłynęło tam 11, 3 mld euro od spółek spoza sektora finansowego.
Firmy nie tylko przenoszą depozyty do państw, które uważają za bezpieczne i których waluty mogłyby się umacniać w razie rozpadu strefy euro, ale też rozdzielają swoje zasoby gotówki pomiędzy wiele banków, aby nie ucierpieć zanadto w razie bankructwa któregoś z nich. – Ograniczyliśmy tzw. ryzyko kontrahenta, określając maksymalne kwoty, jakie możemy powierzyć pojedynczemu bankowi lub emitentowi papierów komercyjnych – powiedział rzecznik prasowy niemieckiego koncernu chemicznego K+S Michael Wudonig. Takie reguły opracowała też GEA, producent maszyn z Duesseldorfu.
Na czarny scenariusz przygotowują się nawet spółki z bezpiecznej Szwajcarii, ale najbardziej radykalne kroki są gotowe podjąć firmy z państw, o których potencjalnym wyjściu z eurolandu mówi się najczęściej. Juan Jose Nieto, prezes hiszpańskiej spółki Service Point Solutions, zadeklarował, że w przypadku rozpadu unii walutowej przeniesie siedzibę spółki do Wielkiej Brytanii lub Skandynawii.
Na początku grudnia sensowność takich planów podważył jednak Sergio Marchionne, prezes koncernu motoryzacyjnego Fiat. – Można czynić takie plany, jakie się tylko zechce, ale rozpad strefy euro byłby takim sejsmicznym wstrząsem, że żaden plan nie zadziała – oświadczył.