Można to zrozumieć. Każdy kraj strefy euro, który potrzebuje zewnętrznej pomocy, pożycza ostatecznie więcej, niż zakładał, i musi zaakceptować program oszczędnościowy, który dusi wzrost i przynosi fatalne skutki polityczne. Żaden z nich nie odzyskał również dostępu do rynków finansowych. Jednak wysiłki Madrytu, by uniknąć tego losu, grożą jeszcze poważniejszymi konsekwencjami.
Do niedawna hiszpańska strategia polegała na wymuszaniu na systemie bankowym, by sam ponosił koszty restrukturyzacji przez emisję praw do akcji, fuzje i sprzedaż aktywów. Jednak upadek Bankii zadał cios tej koncepcji, potwierdzając obawy inwestorów, że potrzeby kapitałowe branży są dużo większe niż zasoby. Bankia potrzebuje 24 miliardów euro (29,7 miliarda dolarów) nowego kapitału, a potrzeby reszty sektora mogą wynosić do 100 miliardów euro, twierdzi UBS.
Madryt zaproponował od tego czasu kilka sprytnych rozwiązań na dokapitalizowanie banków bez potrzeby bezpośredniego wkraczania na rynek. Szybko jednak został zmuszony do zarzucenia tych planów, bo Europejski Bank Centralny oferuje linie kredytowe tylko pod warunkiem, że wspomagane banki mają jako zabezpieczenie obligacje rządowe. Hiszpania próbowała również przekonać strefę euro, by fundusze ratunkowe obejmowały bezpośrednie udziały w bankach, zamiast przepuszczać kredyty przez rządy. Obecnie jest jednak jasne, że to droga donikąd.
Niemcy nie chcą zmieniać zasad rządzących Europejskim Mechanizmem Stabilizacyjnym (ESM), który nie został jeszcze ratyfikowany, a który ma wejść w życie w lipcu. Decydenci ze strefy euro uważają również, że Madryt musi wziąć polityczną odpowiedzialność za restrukturyzację swojego systemu bankowego.
Hiszpania znajduje się obecnie pod presją, by przyjąć pakiet finansowy ESM dla swoich banków. Wysocy rangą przedstawiciele strefy euro uważają, że jeżeli ograniczony program bankowy zostanie zaprezentowany we właściwy sposób, nie będzie niósł ze sobą groźnego piętna i nie zwiększy kosztów dostępu do rynku dla rządu.