Europejskie koncerny naftowe na pewno odczuwają ciężar więzi rodzinnych. Podczas przeprowadzonej w tym tygodniu rozmowy z „The Wall Street Journal" Patrick de La Chevardiere, dyrektor finansowy francuskiego koncernu naftowego Total, narzekał, że jego firma jest karana przez rynki za to, że jej akcje są denominowane w euro.
I ma on zasadniczą rację. Total – tak jak wszystkie inne spółki naftowe – handluje w skali globalnej towarami, które są wyceniane głównie w dolarach amerykańskich.
Działalność francuskiego koncernu jest rozproszona po całym świecie. Credit Suisse twierdzi, że – biorąc pod uwagę wszystkie spółki naftowe – to właśnie Total działa w największej liczbie krajów.
Mimo to współczynnik cena//zysk dla akcji koncernu Total wynosi tylko 7,1 i jest to najniższa wartość tego wskaźnika spośród wszystkich dużych firm sektora naftowego. Nawet akcje BP, które wciąż cierpią z powodu wycieku ropy z 2010 roku i problemów spółki w Rosji, charakteryzują się wyższym współczynnikiem C/Z.
Od czasu kryzysu finansowego widoczna jest znaczna, trwała i niekwestionowana luka w wycenie amerykańskich i europejskich spółek naftowych. Od początku 2009 roku wycena akcji Totala i jego włoskiego konkurenta – koncernu ENI – była średnio o 17 proc. niższa w stosunku do ich hipotetycznej wyceny wynikającej z kształtowania się wartości współczynnika C/Z dla spółek Exxon Mobil, Chevron i ConocoPhillips. Obecnie analogiczna luka w wycenie wynosi 26?proc.