Takie stanowisko prezentowały jeszcze na szczycie w Toronto przed dwoma laty. Dojrzałe gospodarki z tego klubu zobowiązały się wówczas, że do 2013 r. zmniejszą swoje deficyty budżetowe o połowę, a do 2016 r. obniżą lub zatrzymają na ówczesnym poziomie swoje zadłużenie. Dziś wiadomo, że w wielu przypadkach – szczególnie w USA – jest to nierealne.

Dlatego na zakończonym w nocy z poniedziałku na wtorek dwudniowym szczycie w Meksyku kraje G20 dały sobie więcej czasu na naprawę finansów publicznych. – W świetle słabego tempa wzrostu światowej gospodarki będziemy prowadzić konsolidację fiskalną w tempie umożliwiającym podtrzymanie ożywienia gospodarczego – napisano w komunikacie kończącym spotkanie przedstawicieli czołowych gospodarek. Znalazło się w nim także zapewnienie – a raczej apel, biorąc pod uwagę to, że w wyniku wczorajszych wyborów w Waszyngtonie mogą się zmienić władze – że USA unikną tzw. fiskalnego urwiska.

Chodzi o automatyczne obniżki niektórych wydatków publicznych i podwyżki podatków, które wejdą w życie z początkiem 2013 r., jeśli amerykańscy politycy nie porozumieją się w sprawie odsunięcia ich w czasie. Ekonomiści oceniają, że gwałtowne zaostrzenie polityki fiskalnej odjęłoby od amerykańskiego PKB od 3 do 5 proc. Nawet Wolfgang Schaeuble, minister finansów Niemiec, które dotąd najgłośniej domagały się cięć budżetowych w zadłużonych krajach, przyznał, że „USA muszą zrobić wszystko, aby fiskalne urwisko nie spowodowało żadnych nowych szkód lub trudności w światowej gospodarce".