Spośród trzech głównych problemów, z jakimi zmagają się rynki finansowe, grecki zdaje się odchodzić na pewien czas do zamrażarki, amerykańskie stopy procentowe chwilowo budzą mniejsze emocje, za to na pierwszy plan wysunęły się Chiny za sprawą zaskakującej dewaluacji juana. Ta ostatnia kwestia może mieć znacznie większy wpływ na rynki finansowe, niż wskazują pierwsze reakcje inwestorów.
Grecja cieszy Greków i pomaga euro
Pojawiające się już od początku minionego tygodnia informacje o niemal pewnym zawarciu porozumienia między greckim rządem a wierzycielami poprawiały stopniowo nastroje na ateńskim parkiecie. Wciąż jeszcze indeksowi daleko jednak do poziomu sprzed tąpnięcia, jakiego doznał po przymusowej kilkutygodniowej kwarantannie. O kryzysie zapomnieli już posiadacze greckich obligacji, których rentowność już w pierwszej połowie lipca wróciła z wycieczki w okolice 20 proc., a w miniony wtorek zbliżyła się do 10 proc. Obserwacja dalszego rozwoju sytuacji na rynku tych papierów może być w najbliższej przyszłości niezłym miernikiem nastawienia inwestorów do ryzyka. Warto bowiem przypomnieć, że zaledwie rok temu rentowność greckich dziesięciolatek sięgała niewiele powyżej 5 proc.
Oddech ulgi po zażegnaniu greckiego pożaru widoczny był tylko w przypadku wspólnej waluty. Kurs euro w ciągu ostatnich kilku tygodni poszedł w górę z 1,08 do ponad 1,1 dolara. Inwestorzy działający na pozostałych rynkach sprawą Grecji już się raczej nie ekscytowali i prawdopodobnie zapomną o niej na nieco dłużej.
Interesujący przyczynek do spojrzenia na całe greckie zamieszanie stanowi informacja, że według wyliczeń niemieckiego Instytutu Badań Gospodarki budżet Niemiec zaoszczędził od 2010 r. na niższych odsetkach od obligacji około 100 mld euro, więc wyszedłby na plus nawet w przypadku, gdyby Grecja nie zwróciła ani centa z pożyczonych jej przez Niemcy pieniędzy. Stawia to w nieco dwuznacznym świetle niemiecki opór wobec wielu mniej i bardziej zasadniczych kwestii przy stole negocjacyjnym.
Amerykańskie dane dają pole do interpretacji
Wbrew oczekiwaniom niedawna publikacja danych dotyczących amerykańskiego rynku pracy wcale nie przybliżyła odpowiedzi na pytanie o termin podwyżki stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych. Niewiele światła na tę kwestię rzucają wypowiedzi przedstawicieli Fedu. Nie dość, że w żadnym razie nie wskazują na jednomyślność, to jeszcze potrafią narobić zamętu. Przykładem może być mocne stwierdzenie Dennisa Lockharta, który w jednym z wywiadów stwierdził, że jedynie wyjątkowo złe dane mogłyby odwieść go od głosowania przeciw podwyżce we wrześniu, a kilka dni później zdecydowanie złagodził ton wypowiedzi. Inna rzecz, że komentatorzy i inwestorzy często podchwytują wybrane wątki i nadają im interpretację własnego autorstwa. Trudno się temu pędowi do wiedzy dziwić, bo każdy chciałby znaleźć odpowiedź albo przynajmniej jasną wskazówkę. Tych jednak trzeba będzie nadal szukać w kolejnych danych i kolejnych wypowiedziach.