Gdy prezydent USA Richard Nixon odwiedzał w 1972 r. Ottawę, ówczesny kanadyjski premier Pierre Trudeau przedstawił mu swojego czteromiesięcznego syna Justina. – Dzisiejszego wieczoru odłóżmy na bok formalności. Chciałbym wznieść toast za przyszłego premiera Kanady Justina Trudeau – powiedział Nixon. 19 października 2015 r. Justin Trudeau, przywódca Partii Liberalnej, wygrał wybory parlamentarne i wszystko wskazuje na to, że będzie nowym premierem Kanady. Stosunkowo młody polityk, czasem porównywany z Barackiem Obamą, odsunął od władzy rządzących od 2006 r. konserwatystów premiera Stevena Harpera. To, że odniósł tak duży sukces wyborczy, było w dużej mierze skutkiem tego, że Kanada odczuła załamanie koniunktury na rynku naftowym i weszła w tym roku w recesję. Z powodu kryzysu w Chinach i dużej podaży ropy na rynku kanadyjska gospodarka, podobnie jak australijska czy brazylijska, znalazła się pod presją. Wygląda na to, że nadszedł czas, by dostosowała ona swój model rozwoju gospodarczego do wyzwań kolejnej fali światowego kryzysu.
Zawirowania na zielonej wyspie
Przez ostatnie 12 miesięcy dolar amerykański umocnił się o 16 proc. wobec dolara kanadyjskiego, a przez ostatnie trzy lata o ponad 30 proc. Choć na początku października kurs kanadyjskiej waluty (zwanej „loonie") odbił się wraz ze wzrostem cen ropy naftowej, to wciąż jest w okolicach najsłabszego poziomu od dziesięciu lat. Dolar kanadyjski jest obecnie najsłabszy od 11 lat. O rynkowych nastrojach świadczy choćby to, że kilka miesięcy temu analitycy nadali mu mocno na wyrost miano „najbardziej nielubianej waluty świata". Od poniedziałkowych wyborów dolar USA umocnił się wobec kanadyjskiego o 0,6 proc. TSX, czyli indeks giełdy w Toronto, niewiele się w tym czasie zmienił (choć następnego dnia po wyborach umiarkowanie wzrósł), a od początku roku spadł o ponad 5 proc. Kanadyjski rynek nie cieszy się więc względami inwestorów, do czego przyczyniła się kiepska sytuacja w branży naftowej oraz ogólna kondycja gospodarcza kraju.
W pierwszym półroczu Kanada była pogrążona w recesji. Po wzroście PKB o 0,6 proc. w końcówce 2014 r. gospodarka skurczyła się o 0,2 proc. w pierwszym kwartale i o 0,1 proc. w drugim. Recesja była głównie skutkiem załamania koniunktury w przemyśle naftowym, które szczególnie mocno dotknęło „nafciarskiej" prowincji Alberty, zmuszając spółki do zamykania wielu droższych w eksploatacji projektów wydobywczych. (W prowincji Alberta koncesje naftowe posiada m.in. należąca do PKN Orlen firma Orlen Upstream Canada, przed kwietniem 2015 r. znana jako TriOil Resources. Spółka ta została zakupiona przez Orlen w 2013 r. 13 października 2015 r. Orlen Upstream Canada ogłosił, że przejmie kanadyjską spółkę Kicking Horse Energy zajmującą się głównie wydobyciem ropy i gazu łupkowego.) Dotychczasowy premier Kanady Steven Harper długo upierał się, że jego kraj nie jest pogrążony w recesji, a wcześniej utrzymywał, że Kanada jest „wyspą stabilności". Istotnie Kanada przeszła przez najgorszą fazę kryzysu w stosunkowo dobrym stanie i w odróżnieniu do swojego południowego sąsiada uniknęła kryzysu na rynku nieruchomości i w sektorze bankowym. Rząd Harpera obniżał podatki, wspierał sektor naftowy i mógł się pochwalić zbilansowanymi budżetami oraz szybszym tempem wzrostu gospodarczego niż USA. Do czasu. O ile w 2012 r. PKB Kanady wzrósł o 2 proc., a Stanów Zjednoczonych o 1,5 proc., o tyle w 2014 r. oba kraje odnotowały 2,4 proc. wzrostu gospodarczego, a prognozy Międzynarodowego Funduszu Walutowego mówią, że gdy w 2015 r. wzrost gospodarczy w USA wyniesie 2,6 proc., to PKB Kanady wzrośnie o 1 proc. Kanadzie zaszkodziła wiara jej władz w to, że ceny ropy jeszcze bardzo długo będą się utrzymywały na stosunkowo wysokim poziomie. Nie były one jednak jedyne w tym błędnym przekonaniu. Podobną złą strategię obrały Rosja, Brazylia czy Norwegia.
Skorzystali na tym Trudeau i jego liberałowie, obiecując, że bardziej zdywersyfikują gospodarkę kraju i pobudzą ją za pomocą inwestycji infrastrukturalnych. – Dzisiaj oficjalnie uznano za prawdziwe to, co Kanadyjczycy wiedzą od dawna: kraj potrzebuje inwestycji – mówił Trudeau po ogłoszeniu wyników wyborów.
Partia Liberalna w swoim programie zapowiedziała, że przez trzy lata rządów będzie utrzymywała deficyt budżetowy wynoszący 0,5 proc. PKB (czyli zrezygnuje z polityki konserwatystów mówiącej o zbilansowanym budżecie), co pozwoli zwiększyć wydatki na inwestycje. Podatek dochodowy dla najbogatszych Kanadyjczyków, ludzi zarabiających więcej niż 200 tys. dolarów kanadyjskich rocznie, zostanie podniesiony z 29 proc. do 33 proc., a stawka opodatkowania dla klasy średniej (dokładnie nie zdefiniowano jeszcze jej przedziału rocznych dochodów) ma zostać zmniejszona z 22 proc. do 20,5 proc. Jak widać, zmiany te są mało rewolucyjne, ale nie ochroniło to Partii Liberalnej przed wyborczymi oskarżeniami o sprowadzanie na kraj „katastrofy fiskalnej". – Plan liberałów to jednorożce i tęcze bez żadnych konkretów. Oni chcą w czasie globalnej niestabilności zwiększyć wydatki o 150 mld dol. – straszył w kampanii wyborczej premier Harper. Nie wspominał, że sam w latach 2009–2011 pomógł Kanadzie uniknąć recesji w podobny sposób, jak proponuje Trudeau: umiarkowanie zwiększając wydatki budżetowe.