Czy Japonia może służyć za wzór postępowania w czasie pandemii? Statystyki sugerują, że Kraj Kwitnącej Wiśni odniósł sukces. Liczba zachorowań nieco przekroczyła tam 16 tys. (była blisko o połowę niższa niż np. w Szwecji czy na Białorusi), a liczba zgonów jest poniżej 800. To dobry wynik jak na kraj liczący 126 mln mieszkańców, mający blisko trzy razy większą gęstość zaludnienia od Polski (i 15 razy większą od Szwecji), a przy tym posiadający ogromną populację emerytów. Pierwszą falę pandemii udało się tam poskromić dzięki szybkiej reakcji rządu, świetnemu przygotowaniu służb medycznych i dzięki powszechnemu zwyczajowi noszenia maseczek chirurgicznych nawet przy najmniejszych objawach przeziębienia. Rząd co prawda zamknął szkoły i odwołał wiele wydarzeń (w tym przesunął igrzyska olimpijskie na przyszły rok), ale wprowadzone ograniczenia były dużo łagodniejsze niż w Europie. Japończycy dobrowolnie wdrażali zasady dystansowania społecznego. Aż w marcu uznali, że zagrożenie minęło. Tłumy wyległy do parków oglądać pierwsze pąki wiśni, a bary w tokijskiej dzielnicy Shinjuku znów zapełniły się klientami. W kwietniu nadeszła druga fala epidemii.
7 kwietnia rząd Shinzo Abe wprowadził stan nadzwyczajny w Tokio oraz w prefekturach: Kanagawa, Saitama, Chiba, Osaka, Hyogo i Fukuoka. 16 kwietnia rozszerzył go na cały kraj. Wówczas było około 9 tys. zachorowań i ponad 200 zgonów z powodu koronawirusa. Zamrożono aktywność w wielu gałęziach gospodarki, a ulice wielkich miast się wyludniły. Symbolem wprowadzonych ograniczeń było zawieszenie emisji serialu animowanego „Sazae-san", który był emitowany w japońskiej telewizji nieprzerwanie od 1969 r. Z niedawnego sondażu Nikkei/TV Tokio wynika, że już 55 proc. Japończyków źle ocenia reakcję ich rządu na epidemię koronawirusa. – Częściowym wytłumaczeniem takiego wyniku sondażu jest to, że Japończycy uznali, że premier Abe zbyt wolno zareagował na pandemię – twierdzi Tobias Harris, analityk z firmy Teneo Intelligence.
Kwarantanna w Japonii i tak może okazać się dużo krótsza niż w wielu innych krajach. Rząd zniósł ją 14 maja w 39 z 47 prefektur. Wkrótce ma to nastąpić też w Kyoto i w Osace. W Tokio ograniczenia prawdopodobnie będą jednak obowiązywać do końca maja.
Mierzenie kryzysu
Japonia już jest pogrążona w recesji, ale, co ciekawe, zaczęła się one jeszcze przed silniejszym uderzeniem fali epidemii. W IV kwartale 2019 r. PKB spadł o 7,3 proc. (to dane annualizowane, czyli zmiana jest obliczana w stosunku do wcześniejszego kwartału i przeliczana na tempo roczne), na co duży wpływ miała podwyżka podatku od sprzedaży, silny tajfun oraz słaba koniunktura w handlu międzynarodowym. Spadek PKB w I kwartale tego roku był już mniejszy – wyniósł 3,4 proc. Mediana prognoz analityków zebranych przez agencję Bloomberga zakłada, że spadek w II kwartale wyniesie aż 22 proc. Prognozy wahają się od minus 4 proc. (Societe Generale) do minus 35 proc. (JPMorgan Chase). Bank Japonii szacuje, że spadek PKB za cały 2020 r. wyniesie 4 proc., a Międzynarodowy Fundusz Walutowy – że będzie to 5,2 proc. Byłoby to zatem nieco mniej niż w kryzysowym 2009 r. (spadek o 5,4 proc.) i byłby to wynik lepszy niż w przypadku wielu gospodarek rozwiniętych.
Ale mimo to nie da się zaprzeczyć, że kraj znów jest pogrążony w kryzysie. – Japonia będzie prezentowała się pod względem statystyk bezrobocia o wiele lepiej niż inne kraje, a szczególnie Stany Zjednoczone, jednak nie oznacza, że nie doświadczy wstrząsu, jeśli chodzi o płace i nastroje. To może wywołać negatywne sprzężenie zwrotne – słabe ożywienie popytu sprawi, że ludzie będą ostrożniejsi, jeśli chodzi o wydatki, a to obniży popyt jeszcze bardziej – uważa Izumi Devalier, główna ekonomistka ds. Japonii w Bank of America Merrill Lynch.