Rady Polityki Pieniężnej nie interesuje bieżąca inflacja, tylko oczekiwana w horyzoncie co najmniej czterech-sześciu kwartałów. Jak dziś przedstawia się najbardziej prawdopodobna ścieżka inflacji?
Średnioroczna inflacja w 2024 r. będzie wciąż powyżej górnej granicy pasma dopuszczalnych odchyleń od celu NBP, chociaż z perspektywy przeciętnego Polaka będzie już w zasadzie nieodczuwalna.
Ale, jak zakłada większość ekonomistów, II połowie roku inflacja będzie przyspieszała. Skala tego przyspieszenia będzie zależała przede wszystkim od decyzji rządu w odniesieniu do stawki VAT na żywność i cen nośników energii. Jak jednak tłumaczył prezes NBP Adam Glapiński po lutowym posiedzeniu RPP, nawet gdyby rząd utrzymał do końca roku zerową stawkę VAT na żywność i kontynuował mrożenie cen energii, to inflacja i tak nieco by wzrosła pod wpływem efektów niskiej bazy odniesienia. Tak czy inaczej, ten oczekiwany wzrost inflacji nie będzie zależny od polityki pieniężnej i RPP nie będzie na niego reagowała?
Oprócz głównego wskaźnika inflacji, będziemy obserwowali to, co dzieje się z inflacją bazową (bez cen nośników energii i żywności - red). To jest krytyczne dla oceny procesów cenowych w gospodarce. Szczególnie ważne jest tzw. momentum inflacji bazowej, czyli to, jak ceny zmieniają się z miesiąca na miesiąc (po odfiltrowaniu efektów sezonowych – red.). Wygaszanie tarcz antyinflacyjnych to będzie zdarzenie o charakterze jednostkowym, które nie będzie miało zasadniczego wpływu na inflację, chyba że – i to jest ryzyko, z którym trzeba się liczyć – przełoży się na oczekiwania inflacyjne i spowoduje efekty drugiej rundy. Ja się w tym kontekście niepokoję wzrostem wynagrodzeń. Zarówno w 2022 r., jak i w 2023 r., był on pod kontrolą. W ub.r. według wstępnych danych realne płace wzrosły o około 1 proc., przy wzroście wydajności pracy o około 3 proc. W sferze budżetowej podwyżki nominalnie sięgały około 10 proc. przy zakładanej inflacji na zbliżonym poziomie. Ostatecznie inflacja przebijała prognozy z ustawy budżetowej, co oznacza, że rząd przyjmował konserwatywne założenia. W tegorocznej ustawie budżetowej założono wzrost wynagrodzeń w sektorze publicznym o 20 proc., a inflację na poziomie 6,6 proc. Wydaje się jednak, że faktycznie inflacja będzie sporo niższa. To może spowodować pewne perturbacje.
Jakie? Wzrost płac w sferze budżetowej sam w sobie nie powoduje presji na wzrost kosztów firm, co mogłoby podbijać inflację.
To prawda, wzrost płac o 20 proc. w sektorze publicznym nie jest takim zagrożeniem, jakim byłby w sektorze przedsiębiorstw. Ale gospodarka to system naczyń połączonych. Nie da się podwyższyć płac w jednym sektorze nie napędzając wzrostu w innych sektorach. Anegdotyczne dowody wskazują, że już to się dzieje. Przykładowo, prywatne szkoły podnoszą czesne, bo muszą podwyższyć płace nauczycielom, skoro wzrosnąć mają wynagrodzenia w szkolnictwie publicznym. Po drugie, przedsiębiorcy zdają sobie sprawę z tego, że duża część społeczeństwa odnotuje wzrost dochodów o 20-30 proc. To stwarza pokusę, żeby podwyższać ceny i marże.