Kolejna grupa to osoby młode (18–30/35 lat), dla których emerytura to odległa przyszłość. Jeśli o niej myślą, to jedynie w takim kontekście, że i tak jej nie dostaną, ewentualnie będzie ona groszowa (tak przynajmniej głoszą media i ekonomiczni guru na YouTubie czy Instagramie). Duża część z tych osób pracuje na innych niż etat formach zatrudnienia, więc tym bardziej emerytura państwowa wyższa niż minimalna to dla nich abstrakcja. Z drugiej strony te osoby w dużym stopniu mają świadomość konieczności podwyższenia wieku emerytalnego, rozumując – dość słusznie – że wypłaty dla rosnącej rzeszy emerytów będą musiały być głównie przez nich finansowane przez kolejne 30–40 lat. Dodatkowo, o ile w perspektywie ich rodziców, czyli osób, które mają 10–30 lat do emerytury, Polsce nie grozi raczej niewypłacalność, o tyle grupa 18–35 lat powinna już brać to pod uwagę w negatywnych scenariuszach. Być może, chcąc zminimalizować ryzyko z tym związane i wspomnianą konieczność finansowania systemu, zagłosowaliby za podwyższeniem wieku emerytalnego, gdyby im opisane czynniki częściej przypominać. Obecnie w Polsce grupa ta stanowi około 25 proc. głosujących. Przyjmijmy, że (ponownie jako homo economicus) w 80 proc. zagłosowałaby za podwyższeniem wieku emerytalnego – trzeba jednak uwzględnić, że nieco rzadziej chodzą oni na wybory.
Trzecia grupa to osoby, które do osiągnięcia obecnego wieku emerytalnego mają kilka lat lub mniej. Gdyby podwyższenie momentu zakończenia kariery rozłożyć na lata, jak w przypadku reformy zaproponowanej przez Platformę Obywatelską, perspektywa kilku dodatkowych miesięcy pracy nie wydawałaby się im tak straszna. Te osoby już obecnie oczekują mocnego spadku stopy zastąpienia (stosunek emerytury do ostatniej płacy według ZUS osiągnął w 2022 r. poziom 54 proc. wobec 63 proc. w 2010 r.), w związku z tym część z nich (zwłaszcza w administracji publicznej) chciałaby dłużej pracować, a często nie ma takiej możliwości. Nie jest wykluczone, że część osób z tej grupy również byłaby za podwyższeniem wieku emerytalnego (mają oni już świadomość, z czym dla finansów domowych wiąże się zakończenie pracy – wyższa emerytura kosztem kilku miesięcy dodatkowej pracy wydaje się dla nich optymalnym wyborem), choć odsetek może być mniejszy niż w poprzednich dwóch opisanych grupach. Według danych GUS grupa ta stanowi około 12 proc. głosujących. Przyjmijmy (założenie homo economicus), że 50 proc. z nich zagłosowałoby za podwyższeniem wieku emerytalnego.
...kto przeciw
Ostatnia, czwarta grupa to osoby w wieku 35–55 lat – najczęściej biorąca udział w wyborach. Tutaj wydaje się, że odsetek głosujących za podwyższeniem wieku emerytalnego byłby najniższy. Grupa ta ponosi najwyższe koszty utrzymania obecnego systemu i w zasadzie zmiana wieku emerytalnego nie przynosi jej żadnych natychmiastowych korzyści, poza oddaleniem perspektywy zwiększenia podatków. Podwyższenie wieku emerytalnego w pełni uderzy więc w osoby z tej grupy. W ich wypadku byłoby to nie kilka miesięcy, tylko całe dwa czy też pięć bądź siedem dodatkowych lat pracy w zależności od wariantu i płci, a jedyna korzyść z takiego kroku to wyższa emerytura. Perspektywa na jej uzyskanie jest jednak na tyle odległa, a ryzyko, że państwo nie wywiąże się z zobowiązań, na tyle małe w perspektywie 20–30 lat, że obecnie zagłosowanie za wyższym wiekiem emerytalnym wymaga sporej dozy wyobraźni ekonomicznej. Przyjmijmy, że w tej grupie za podwyższeniem wieku emerytalnego zagłosuje 20 proc. – głównie osoby z wyższym wykształceniem (im bardziej ścisłym czy ekonomicznym, tym odsetek wyższy). Grupa ta liczy około 46 proc. głosujących.
W powyższej analizie można uwzględnić dodatkową płaszczyznę – samozatrudnieni i właściciele firm (w sumie ponad 20 proc. pracujących według ostatnich dostępnych danych). Ci pierwsi, z racji niskich płaconych składek, nie mają raczej co liczyć na wysokie emerytury, więc pytanie dla wielu z nich jest obojętne z ekonomicznego punktu widzenia. Co więcej, dużej części tej grupy (zwłaszcza osobom o wyższych dochodach, ulgowo traktowanych dziś przez system podatkowy czy emerytalny) powinno wręcz zależeć na wyższym wieku emerytalnym – lepsza kondycja budżetu z tym związana to niższe ryzyko, że ulgi podatkowe, z jakich dzisiaj korzystają (niższe stawki PIT, ryczałt zamiast progresywnej stawki podatkowej, ulgi w składkach zdrowotnej czy na ZUS itp.), mogą się skończyć, gdy finanse państwa będą w złym stanie. Z kolei właścicieli firm ucieszy większa liczba osób w wieku produkcyjnym, z jednej strony osłabiająca presją płacową, a z drugiej umożliwiająca nieco łatwiejsze prowadzenie biznesu. Obie grupy powinny – a pamiętajmy, że im najbliżej do homo economicus – zwiększyć odsetek zwolenników podwyższenia wieku emerytalnego w grupach wskazanych jako czwarta i trzecia.
Przede wszystkim edukacja
Przy opisanych statystykach głosowania w poszczególnych grupach, po nałożeniu ich na liczebność tych grup oraz ich skłonność do oddania głosu, wychodzi, że około 51–52 proc. powinno zagłosować za podwyższeniem wieku emerytalnego – przy założeniu, że głosujący zachowują się rozsądnie z punktu widzenia własnego interesu zarówno krótko- jak i długoterminowego. To pół na pół w granicach błędu statystycznego, a pamiętajmy, że byłoby tak przy założeniu racjonalności ekonomicznej. A niestety, jak wiemy, do homo economicus nam daleko (może byłoby nam bliżej, gdyby do szkoły podstawowej wprowadzić obowiązkowy przedmiot ekonomia w miejsce np. jednej lekcji języka polskiego).
Zamiast jednak krytykować pytanie, warto się zastanowić, jaki byłby już dziś wynik głosowania, gdyby do treści „Czy jesteś za podwyższeniem wieku emerytalnego wynoszącego dziś 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn?” dodać końcówkę: „jeśli miałoby to zauważalnie podwyższyć kwotę wypłacanej emerytury”. Zmiany demograficzne, jakie nas czekają w najbliższych kilkunastu latach – wzrost liczby emerytów oraz niska stopa zastąpienia – najprawdopodobniej i tak wymuszą dłuższą pracę. Skoro i tak do tego dojdziemy, może lepiej to zrobić wcześniej, a zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na poprawę służby zdrowia (lepiej nieco dłużej popracować w zdrowiu niż być chorym już na starcie emerytury). Już dziś warto edukować przyszłych emerytów, a samo pytanie zadawać przy okazji każdych wyborów – i samorządowych, i parlamentarnych. Niewykluczone, że ta edukacja przyniosłaby efekty, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że coraz mniej Polaków pracuje w uciążliwych warunkach (te albo znikają wraz z automatyzacją, albo stają się domeną obcokrajowców, podobnie jak w Europie Zachodniej), co faktycznie może skłaniać wykonujące taką pracę osoby do jak najszybszego zakończenia kariery zawodowej. Praca umysłowa, a do tej aspiruje większość społeczeństwa, nie musi kończyć się w wieku 60/65 lat.