W ubiegłym tygodniu po posiedzeniu RPP przewodniczący tego gremium Adam Glapiński powiedział, że w jego ocenie stopy procentowe w Polsce pozostaną bez zmian przez co najmniej dwa lata. Dodał też, że ci członkowie Rady, którzy dostrzegali ryzyko wyraźnego wzrostu inflacji pod wpływem napięć na rynku pracy, zrewidowali swoje poglądy. Pan był w tej grupie. Rzeczywiście w RPP panuje dziś jednomyślność?
Mogę mówić tylko we własnym imieniu. Jeśli chodzi o moje poglądy, to rzeczywiście jeszcze w połowie ubiegłego roku wydawało mi się, że napięcia na rynku pracy zaczną w końcu przekładać się na ceny dóbr i usług finalnych i w efekcie presja inflacyjna na początku 2018 r. będzie narastała. Okazało się, że inflacja, w tym bazowa, jest wciąż relatywnie nisko. Ale to nie oznacza, że w przyszłości, w najbliższych kwartałach, napięcia na rynku pracy nie zaczną się przenosić na ceny dóbr i usług. A polityka pieniężna nie może być wyłącznie adaptacyjna, oparta na bieżących danych, RPP musi w decyzjach kierować się także prognozami.
Rok temu można było argumentować, że silny popyt na pracowników w połączeniu z ich niedostateczną podażą nie przekłada się na inflację, bo nie powoduje szybkiego wzrostu płac. Ale w II połowie 2017 r. wzrost płac wyraźnie przyspieszył, a inflacja nawet zmalała. Co więcej, zwolnił też wzrost cen samych usług, które są najbardziej wrażliwe na zmiany kosztów pracy. Dlaczego tak się dzieje?
Dynamika wynagrodzeń jest relatywnie wysoka, a w efekcie rosną też jednostkowe koszty pracy. Mimo to faktycznie nie widać transmisji wyższych kosztów pracy na ceny producentów i ceny dóbr i usług konsumpcyjnych. Warto jednak zwrócić uwagę na kilka kwestii. Po pierwsze, wydaje się, że firmy nie są w stanie w nieskończoność absorbować rosnących kosztów pracy i nie podnosić cen produktów. To oznacza bowiem prawdopodobnie spadek ich marż. Nawet jeśli dynamika płac pozostanie na obecnym poziomie, to jej potencjał wpływania na ceny producentów i konsumentów będzie rósł. Po drugie, wydaje się, że napięcia na rynku pracy były rozładowywane w ostatnich kwartałach nie tylko przez szybki wzrost płac, ale też na przykład przez przechodzenie pracowników z umów cywilnoprawnych na umowy etatowe. Wydaje się, że ten proces się wyczerpuje. Dodatkowo czynnikiem, który w ostatnich latach hamował wzrost cen produktów, były zmiany strukturalne w handlu detalicznym. Mieliśmy do czynienia z bezprecedensową ekspansją sieci handlowych, co prowadziło do silnej konkurencji cenowej. Ten proces może jeszcze trwać, ale nie w takiej skali. To może potencjalnie pchać inflację do góry. Dlatego nie jestem skłonny kategorycznie powiedzieć, że za kilka kwartałów nie wystąpią przesłanki do podwyżki stóp procentowych. Na razie ich jednak nie widać.