Jacek Tomkiewicz: Inflacja jest pod kontrolą

#prostozparkietu | dr hab. Jacek Tomkiewicz: obecny wzrost płac nie grozi znaczącym wzrostem dynamiki cen

Publikacja: 15.09.2018 05:05

Gościem Grzegorza Siemionczyka w Parkiet TV był dr hab. Jacek Tomkiewicz, ekonomista z Akademii Leon

Gościem Grzegorza Siemionczyka w Parkiet TV był dr hab. Jacek Tomkiewicz, ekonomista z Akademii Leona Koźmińskiego.

Foto: parkiet.com

Płaca minimalna wzrośnie w 2019 r. do 2250 zł z 2100 zł w br. Organizacjom przedsiębiorców ta decyzja rządu się nie podoba, uważają, że podwyżka jest za duża. Mają powody do obaw?

Moja płaca jest kosztem mojego pracodawcy – w tym świetle narzekania przedsiębiorstw są zrozumiałe. Ale to jest instrument, który ma chronić pracowników o najsłabszej pozycji przetargowej. Obecnie koniunktura na rynku pracy jest bardzo dobra. Kiedy mielibyśmy podwyższać płacę minimalną, jak nie teraz?

Organizacje biznesowe straszą, że gdy przyjdzie spowolnienie gospodarcze, to więcej osób straci pracę, niż gdyby płaca minimalna nie rosła tak szybko.

Równie dobrze można bronić przeciwnej tezy: że wyższa płaca minimalna będzie chroniła przed zwolnieniami. Jeśli pracodawca musi komuś więcej zapłacić, to ma większą motywację, żeby w tego pracownika inwestować. A gdy to zrobi, to nawet gdy sytuacja jego firmy przejściowo się pogorszy, zwolnienie takiego pracownika może mu się nie opłacać. Bo później znalezienie nowego i przeszkolenie go będzie kłopotliwe i kosztowne.

A czy jest możliwe, że dość znaczący wzrost płacy minimalnej zachęci część biernych zawodowo do powrotu na rynek pracy i w efekcie złagodzi niedobór pracowników, na który skarżą się firmy?

Wzrost płacy minimalnej na pewno zmotywuje część osób do wejścia na rynek pracy, ale z drugiej strony trzeba mieć świadomość, że część osób nie będzie w stanie znaleźć legalnego zatrudnienia. Tym bardziej że w kolejnych latach koszty pracy wzrosną także w związku z tworzeniem PPK. W tym sensie płaca minimalna nie chroni pracowników najsłabszych spośród najsłabszych, czyli tych, którzy są w szarej strefie.

Można argumentować – choć to kontrowersyjna teoria – że wymuszany administracyjnie wzrost kosztów pracy przyspieszy wzrost produktywności w gospodarce. Przedsiębiorstwa będą miały większą motywację, żeby inwestować w maszyny, automatyzację itp., a jednocześnie pracownicy będą przesuwali się z mało wydajnych firm do bardziej wydajnych, które mogą sobie pozwolić, żeby więcej płacić.

Tak, teoretycznie wzrost płac może sprzyjać wzrostowi produktywności. Ale nie jest dla mnie jasne, jak silnie ten mechanizm może działać w Polsce w kontekście dość dużej szarej strefy, stanowiącej około 20 proc. PKB. Lepiej szukać innych sposobów na pogodzenie interesów pracowników i pracodawców. Np. w Norwegii w ogóle nie ma ogólnokrajowej płacy minimalnej. Płace są ustalane w dialogu między pracownikami a pracodawcami. W Polsce też warto byłoby wzmocnić instytucję ochrony pracownika, Inspekcję Pracy oraz związki zawodowe, które zanadto zajmują się polityką, a nie tym, czym powinny.

Podwyżka płacy minimalnej zwiększy dochody osób, które mają największą skłonność do konsumpcji, tzn. wydają największą część swoich zarobków. Czy można oczekiwać, że wzrost tej płacy przełoży się na popyt konsumpcyjny i w efekcie na inflację?

Trzeba tu rozróżnić inflację popytową od inflacji podażowej napędzanej wzrostem kosztów. Jeśli chodzi o tę drugą, to planowany na 2019 r. wzrost płacy minimalnej jest zgodny z średnim tempem wzrostu wynagrodzeń w sektorze przedsiębiorstw. I dotąd mimo tego wzrostu wynagrodzeń inflacja praktycznie stoi w miejscu. Jeśli zaś chodzi o inflację popytową, to trzeba pamiętać o tym, że pracownicy otrzymujący płacę minimalną konsumują dużo dóbr importowanych, których ceny podlegają dużej presji związanej z globalizacją.

Czemu firmy nie podnoszą cen, choć koszty pracy rosną?

Najwyraźniej wydajność pracy nie rośnie wolniej niż koszty pracy. Dynamika nominalnego PKB wynosi około 7 proc. rok do roku, czyli tyle samo, ile dynamika płac w sektorze przedsiębiorstw. Rosnące płace nie obniżają mocno marż przedsiębiorstw.

Czy to oznacza, że dopóty, dopóki dynamika płac będzie się utrzymała na poziomie 7 proc. rocznie – a NBP przewiduje, że to się długo nie zmieni – nie należy oczekiwać przyspieszenia inflacji?

Tak, na rynku pracy na razie nie widać argumentów na rzecz dużo wyższej inflacji. Polska gospodarka jest zresztą mocno otwarta. W koszyku dóbr i usług, który służy do pomiaru inflacji, jest dużo dóbr importowanych. To sprawia, że sytuacja na rynku pracy nie ma tak silnego przełożenia na inflację, jakie mogłaby mieć w innych warunkach. Nie widzę czynników, które mogłyby w najbliższym czasie podbić inflację do celu NBP (2,5 proc. – red.), a w efekcie RPP nie ma argumentów, żeby zmieniać parametry polityki pieniężnej.

Inflacja jest niska niemal wszędzie na świecie, a efekt jest taki, że dekadę po upadku banku Lehman Brothers polityka pieniężna wielu banków centralnych jest taka jak w apogeum kryzysu. To trochę niepokojące.

Łagodna polityka pieniężna ma skutki uboczne. Nie prowadzi wprawdzie do wzrostu cen dóbr i usług konsumpcyjnych, ale napędza wzrost cen aktywów – od akcji na Wall Street przez bitcoina po nieruchomości w wielu krajach.

Banki centralne powinny się tym martwić? Polityka pieniężna jest zbyt luźna?

Przed kryzysem finansowym inflacja konsumencka też była pod kontrolą. Banki centralne, koncentrując się na tym, przeoczyły szaleństwa na rynku nieruchomości. Z drugiej strony banki centralne faktycznie mają ograniczone możliwości działania. Jeśli ktoś kupuje mieszkanie w celach spekulacyjnych, to chce zarobić nie 0,5 proc., tylko kilka procent rocznie. Gdyby bank centralny chciał taką osobę skłonić do rezygnacji z takiej transakcji, musiałby podnieść stopy procentowe nie o 0,5 pkt proc., tylko o kilka pkt proc. Ale to schłodziłoby też gospodarkę. Teoretycznie można też sięgnąć po narzędzia werbalne. Szef banku centralnego mógłby np. powiedzieć, że w jego ocenie jakiś rynek się przegrzewa. Ale to byłoby celowe wywołanie kryzysu teraz, żeby uniknąć głębszego kryzysu w przyszłości. Mało który bank centralny jest skłonny podjąć takie ryzyko.

Gospodarka krajowa
NBP w październiku zakupił 7,5 ton złota
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka krajowa
Inflacja w listopadzie jednak wyższa. GUS zrewidował dane
Gospodarka krajowa
Stabilny konsument, wiara w inwestycje i nadzieje na spokój w otoczeniu
Gospodarka krajowa
S&P widzi ryzyka geopolityczne, obniżył prognozę wzrostu PKB Polski
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka krajowa
Czego boją się polscy ekonomiści? „Czasu już nie ma”
Gospodarka krajowa
Ludwik Kotecki, członek RPP: Nie wiem, co siedzi w głowie prezesa Glapińskiego