W marcu przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw wzrosło o 5,7 proc. rok do roku, wyraźnie poniżej oczekiwań i wyników z poprzednich miesięcy. Jak interpretujesz te dane?
Moim zdaniem nic nie wskazuje na to, aby na rynku pracy coś zmieniło się na niekorzyść pracowników. Marcowy odczyt traktuję jako jednorazowe pogorszenie. Być może był to efekt przesunięcia świąt, w wyniku którego część dodatków do płac zostanie zarejestrowana w kwietniu. Patrząc na rynek pracy nieco szerzej, realny fundusz płac (siła nabywcza sumy wynagrodzeń pracujących – red.) zwiększył się w marcu najmniej od lutego 2017 r. Jego dynamika wciąż jednak jest na poziomie, który można uznać za korzystny. A biorąc pod uwagę m.in. niską stopę bezrobocia i dość solidny wciąż wzrost gospodarczy, trudno oczekiwać, że dynamika płac będzie dalej malała.
A czy może przyspieszać? Pierwsze miesiące roku mogły sugerować, że tak się dzieje pod wpływem coraz bardziej dotkliwego niedoboru pracowników?
Mój podstawowy scenariusz to stabilizacja dynamiki płac w okolicach 7 proc. rocznie. Z jednej strony otoczenie zewnętrzne może wywierać pewien negatywny wpływ na wzrost gospodarczy w Polsce. To może stopniowo osłabiać popyt na pracę, ale w pierwszej kolejności powinno to wpływać na zatrudnienie, a nie na płace. Jak dotąd tego nie widać. A jednocześnie cały czas mamy do czynienia z rynkiem pracownika, a ewentualna migracji części pracowników z Ukrainy dalej na zachód Europy może to zjawisko jeszcze wzmocnić.