Piątkowe dane GUS okazały się wyraźnie lepsze od oczekiwań ekonomistów ankietowanych przez „Parkiet". Spodziewali się oni przeciętnie, że zatrudnienie w sektorze przedsiębiorstw, obejmującym podmioty z co najmniej 10 pracownikami, zmalało w czerwcu o 3,8 proc. rok do roku, po 3,2 proc. w maju. W takim ujęciu faktycznie spadło o 3,3 proc. rok do roku.
Gdyby szacunki ekonomistów okazały się trafne, w stosunku do maja przeciętne zatrudnienie zmalałoby o 23 tys. etatów, zamiast wzrosnąć o 12 tys.
Ekonomiści szacowali też, że wzrost przeciętnego wynagrodzenia, który w maju wyniósł 1,2 proc. rok do roku, w czerwcu zwolnił do 1,1 proc.
Dane GUS nie są jednak aż tak optymistyczne, jak wydaje się na pierwszy rzut oka. Urząd przyznaje, że w niektórych podmiotach „zaobserwowano dalsze ograniczenie zatrudnienia (nieprzedłużanie umów terminowych oraz rozwiązywanie umów o pracę)". Jednocześnie jednak inne firmy przywracały wymiar czasu pracy sprzed pandemii, co przekłada się na wzrost zatrudnienia w przeliczeniu na pełne etaty.
Przyspieszenie wzrostu płac też częściowo odzwierciedla przejściowe skutki pandemii. Jak tłumaczy GUS, część firm przywróciła wynagrodzenia sprzed pandemii, część wypłacała też premie i odprawy emerytalne, co wiąże się ze wzmożonym od marca przechodzeniem na emerytury. „W tym zakresie odnotowane w czerwcu przyspieszenie dynamiki płac może nie być trwałe. Kosztogenne chomikowanie pracy, oznaczające spadek wydajności, tworzy na najbliższe miesiące silną barierę dla wzrostu wynagrodzeń, który w naszej ocenie ustabilizuje się w okolicy 1-2 proc. rok do roku" – zauważyła w komentarzu Marta Petka-Zagajewska, kierownik zespołu analiz makroekonomicznych w PKO BP.