Ministerstwo Rozwoju szacuje, że w ten sposób w kieszeniach firm produkcyjnych w 2021 r. zostanie ok. 150 mln zł (to koszty ulgi dla budżetu), a w ciągu pięciu lat – co najmniej 1,1 mld zł. Liczba robotów w polskim przemyśle zwiększy się mniej więcej 2,5-krotnie z obecnych 13,5 tys.
Wsparcie procesów robotyzacji to jeden z elementów zapowiedzianego przez rząd impulsu dla pobudzenia inwestycji przedsiębiorstw. Wkrótce (także od stycznia 2021 r.) w życie ma wejść tzw. estoński CIT, dzięki któremu firmy mają akumulować 5 mld zł rocznie z przeznaczeniem na inwestycje. Zmienić też mają się m.in. warunki preferencji dla inwestorów, w tym zagranicznych, działających strefach inwestycyjnych.
Jak podkreśla Jadwiga Emilewicz, wicepremier, minister rozwoju, pobudzenie inwestycji jest priorytetem rządu, bo to ten motor gospodarki ucierpiał najbardziej przez pandemię. W II kwartale inwestycje skurczyły się realnie o 10,9 proc., czyli najbardziej ze wszystkich komponentów PKB.
Pytanie, czy taki publiczny impuls wystarczy, by zachęcić biznes do większych wydatków prorozwojowych? – Diagnoza stawiana przez rząd jest słuszna – mówi Sonia Buchholtz, główna ekonomistka Konfederacji Lewiatan. – Mamy zbyt niską stopę inwestycji, a niepewność rozwoju sytuacji gospodarczej nie skłania do podejmowania ryzyka realizacji długofalowych projektów rozwojowych – wyjaśnia.
Jej zdaniem więc taki pakiet publicznych zachęt na pewno jest potrzebny, a poszczególne narzędzia na pierwszy rzut oka wydają się nawet nie najgorsze. – Ale diabeł tkwi w szczegółach i po bliższym przyjrzeniu się, okazuje się, że dana ulga wcale nie jest taka atrakcyjna – mówi Buchholtz. Tak było z estońskim CIT, który w mediach był przedstawiany jako ulga „masowa", jednak najpewniej skorzysta z niej stosunkowo niewiele firm, bo w ustawie postawiono ostre warunki wejścia.