Zaprezentowano właśnie budżet na rok 2025, już w pełni autorstwa rządzącej koalicji. Przez rynek finansowy został on jednak średnio odebrany – przede wszystkim swój wpływ miał na rynek obligacji, sugerując potężne potrzeby pożyczkowe państwa, w efekcie czego ceny obligacji spadały. Miał też swój wpływ na poszczególne sektory na giełdzie, a najbardziej na sektor energetyczny.
Budżet na 2025 r. jest nieporównywalny z tym na 2024 r., bo, jak sam rząd mówi, zawiera on potrzebną sanację finansów państwa i przywrócenie rangi ustawie budżetowej, włączając do niego spłaty zobowiązań PFR-u oraz spłaty Funduszu przeciwdziałania Covid. Headline’y jednak straszą – deficyt budżetu państwa na 2025 r. wyniesie 289 mld zł, a dług publiczny w relacji do PKB zbliży się do 60 proc.
Budżet jest hojny – oczywiście musi mierzyć się z bardzo wysokimi wydatkami na obronność, ale utrzymano też benefity socjalne wprowadzone za rządów PiS-u, a także znalazły się środki na mrożenie cen energii, które nawet mogą być zwiększane. Nie ma jednak szczegółów dotyczących obniżenia składki zdrowotnej, bo tu ustalenia wciąż trwają. Podobnie jest z kwestią programu kredytów „Na start”. W budżecie zapisano 4,3 mld zł na mieszkalnictwo, nie wspominając o programie preferencyjnych kredytów. Różne ministerstwa różnie to interpretują – w tej kwocie może być zawarta dopłata do kredytów, ale i nie musi. Moim zdaniem sugeruje to przedłużanie konsultacji i dużą niezgodność międzyresortową, co raczej będzie co najmniej opóźniało wprowadzenie programu. Nie będzie też, co już zaskoczeniem nie jest, sztandarowej obietnicy wyborczej w postaci podniesienia kwoty wolnej od podatku do 60 tys. zł. Zostaje też, przynajmniej do 2026 r., podatek Belki. A mimo to budżet i tak jest napięty do granic możliwości.
Teoretycznie rok po wyborach, przy niskim bezrobociu, wysokiej dynamice płac i wciąż podwyższonej inflacji (także według założeń budżetowych) można by się pokusić o większą dyscyplinę fiskalną. Zbliżają się jednak wybory prezydenckie, a później blisko już będzie do kolejnych wyborów parlamentarnych. Zastanawiam się tylko, czy w budżecie kiedykolwiek znajdzie się miejsce na „odwęglowienie” energetyki, aby uwolnić potencjał wartości dla inwestorów, ale też potencjał inwestycji tych spółek w OZE. Póki co środków brak, pomysł NABE został odrzucony, a jeśli spółki energetyczne miałyby pozbyć się węglowego balastu, to najwyraźniej musiałyby to zrobić za symboliczną złotówkę – i pytanie, czy z przypisanym do nich zadłużeniem, czy bez. Bazowy scenariusz jeszcze niedawno był zupełnie inny, ale przecieki o braku finansowania dla tego pomysłu już częściowo zredukowały kursy, a po konferencji ministra finansów resztki wiary zostały pogrzebane. Biorąc pod uwagę historię NABE i to, co dzieje się obecnie, wydaje się, że inwestorzy w energetyce muszą być tylko długoterminowi.