Był to jednocześnie jeden z najlepszych w historii pierwszych kwartałów roku wyborczego w USA. Historia pokazuje, że pierwsze trzy miesiące roku, w którym przeprowadzone zostały wybory prezydenckie, były na ogół raczej bez wyrazu (średnia równa zaledwie +0,9 proc. w ostatnich 50 latach), więc na tym tle tegoroczne dokonania wyglądają wyjątkowo. Tym bardziej że w ciągu jednego zaledwie kwartału S&P 500 urósł o więcej niż w trakcie całego typowego roku wyborczego (średnio 7,6 proc.).
Na przestrzeni pół wieku zdarzyły się jedynie dwa równie udane przypadki: w 2012 – przed reelekcją demokraty B. Obamy i w 1976 – przed wygraną również demokraty, J. Cartera. Co działo się w pozostałej części tak imponująco dobrze rozpoczętego roku wyborczego? S&P 500 zyskał już niewiele (nieco ponad 1 proc. w 2012 i niecałe 5 proc. w 1976).
Czyżby zatem amerykański indeks w trakcie fenomenalnego rajdu skonsumował już zdecydowaną większość potencjału charakteryzującego nawet najlepsze historycznie lata wyborcze? Tak by sugerowały opisane statystyki, choć z drugiej strony warto też zwrócić uwagę, że tym razem rok wyborczy w USA „zazębia się” ze zwykle bardzo udanym dla akcji okresem po zakończeniu podwyżek stóp procentowych, a także nadziejami na „miękkie lądowanie” gospodarki (ISM Manufacturing w marcu po raz pierwszy od niemal półtora roku powrócił powyżej granicy 50 pkt).