Ubiegłotygodniowe posiedzenie Europejskiego Banku Centralnego przyniosło ważną wiadomość – podwyższając po raz kolejny stopy procentowe (o 25 pkt baz.), EBC jednocześnie ogłosił, że „znalazły się (one) na poziomach, które – przy utrzymaniu ich przez wystarczająco długi okres – istotnie się przyczynią do szybkiego powrotu inflacji do docelowego poziomu”. Innymi słowy, wygląda na to, że cykl podwyżek w strefie euro osiągnął wreszcie swój szczyt – i to jest dobra wiadomość dla rynków. Mniej pozytywne jest natomiast to, że ów (zakończony?) cykl podwyżek był absolutnie rekordowy, bezprecedensowy w całej dotychczasowej historii EBC, co zapewne nie pozostanie bez konsekwencji dla gospodarek. Wzrost, przykładowo, stopy depozytowej (jednej z trzech głównych stóp EBC) o 450 pkt baz., z ujemnego do rekordowego (!) pułapu (4 proc.), w ciągu kilkunastu miesięcy przyćmił wszystkie poprzednie cykle, łącznie z tym z lat 2006–2008. Cała nadzieja w tym, że skutki uboczne tego monetarnego szoku będą się ujawniać z opóźnieniem, co może dać jeszcze trochę wytchnienia rynkom.
Dziś z kolei być może dowiemy się czegoś więcej na temat dalszych losów cyklu podwyżek stóp w USA. Fed, w odróżnieniu od EBC, prawdopodobnie nie podniesie kosztu pieniądza na wrześniowym posiedzeniu, ale raczej nie da też jasnej deklaracji odnośnie do tego, czy ten cykl już się zakończył (to tzw. jastrzębia pauza). W grze pozostaje jeszcze ewentualna podwyżka w listopadzie.