Tylko w pierwszej godzinie sesji można było zobaczyć WIG20 świecący na zielono. Po kilkudziesięciu minutach handlu podaż zaczęła zarysowywać swoją przewagę, coraz mocniej wiążąc szeregi kupujących. Niemal wszystko wyjaśniło się w pierwszej połowie dnia – do półmetka trwała ofensywa sprzedających, którzy sprowadzili indeks dużych spółek do około 2027 pkt. Jeśli spojrzymy szerzej, można dostrzec, że są to okolice połowy długiej białej świecy z poniedziałku, a więc można mówić z zatrzymaniem na pierwszym oporze. Co z kolei wystraszyło kupujących? Dzień wcześniej WIG20 starał się wydostać powyżej 2050 pkt, jednak finiszował dokładnie na tym poziomie. Był to zarazem drugi dzień z rzędu, gdy popyt nie był w stanie zamknąć sesji powyżej tego poziomu, zatem czwartkowa sesja była już trzecią w tej serii. Tym razem konsekwencje były poważniejsze, bo indeks finiszował około 25 pkt niżej, zamykając się zarazem na najniższych poziomach z dnia. Spadek sięgnął ostatecznie 1,1 proc. i był to niemal najgorszy wynik z całej listy głównych europejskich indeksów. Dla porównania niemiecki DAX rósł o 0,66 proc., a francuski CAC40 stracił jedynie 0,22 proc. Co ciekawe, słaba w wykonaniu WIG20 była też końcówka sesji i to mimo całkiem udanego startu handlu przy Wall Street.
Czytaj więcej
Na wielu rynkach trwa odrabianie strat z ostatnich tygodni. WIG20 zaliczył trzecią, a rynki amerykańskie nawet już czwartą sesję na plusie.
Słabe zachowanie polskich dużych spółek, w tym na tle średnich i małych (pierwszy stracił 0,19 proc., drugi wzrósł o 0,15 proc.), można wiązać z dość istotną przeceną krajowej waluty do dolara, co wskazuje na niechęć zagranicznych inwestorów do GPW.