Uwagę w stronę recesji kierowało tzw. odwrócenie krzywej rentowności, które dla wielu inwestorów jest dobrym prognostykiem zbliżającego się kryzysu w gospodarce. Dane z amerykańskiego rynku długu uzupełniły się z odczytami z gospodarki, jak PCE mierzący dynamikę inflacji czy indeks ISM sygnalizujący pogorszenie nastrojów w przemyśle. Ostrzeżenia płynące w stronę inwestorów z tych kierunków uzupełniły się mocnymi danymi z rynku pracy, które wywołały – a dokładniej wzmocniły - spekulacje, iż Fed zostanie zmuszony do agresywnego zacieśnienia w polityce monetarnej. Rynki musiały zacząć wyceniać fakt, iż na dwóch kolejnych posiedzeniach FOMC może podnieść cenę kredytu nie po 25 punktów bazowych, ale po 50 punktów bazowych. Przeciwwagami dla tych zmiennych były nadzieje na ograniczenie skali konfliktu na Ukrainie – po sygnałach, iż negocjacje zbliżają się do punktu, w którym jest szansa na jakieś porozumienie – i decyzja o uwolnieniu rezerw strategicznych ropy przez USA i partnerów. Mieszanka zaniepokojenia perspektywami gospodarczymi i przymusem ostrego zacieśnienia w polityce monetarnej przełożyła się na tydzień, w którym Wall Street poszukała konsolidacji ostatnich zwyżek, gdy Europa skupiła się na kontynuacji wyceniania szans na zakończenie wojny na Ukrainie.
Nie ma wątpliwości, iż do zapamiętania się głównie dane z rynku pracy w USA, które na poziomie poszczególnych liczb mogą jawić się jako mało zaskakujące. Jednak wzrost liczby etatów o 431 tys. oznacza, iż amerykańska gospodarka ma za sobą 11 miesiąc z rzędu, w którym kreuje po przeszło 400 tys. etatów miesięcznie. Stopa bezrobocia znalazła się na poziomie 3,6 procent i jest bliska uderzenia w 3,5 procent, a więc odczytu z lutego 2020 roku. Inaczej mówiąc dane pokazują, iż amerykański rynek pracy jest już w położeniu sprzed pandemii, co oznaczało najlepszą kondycję tego segmentu gospodarki od 50 lat. W istocie dane pokazały również, iż amerykańskie płace wzrosły w marcu o 5,6 procent, co daje najszybszy wzrost od jesieni 2020 roku. Nie ma zatem wątpliwości, iż napięcia inflacyjne przeniosły się na rynek pracy, a tego elementu nie sposób schłodzić bez pogorszenia jego kondycji, co w praktyce oznacza konieczność osłabienia wzrostu gospodarczego. W takim kontekście nie dziwi zaniepokojenie inwestorów potrzebą mocnego wciśnięcia hamulca przez Fed. W najlepszym scenariuszu oznacza to przymus operowania w świecie rosnących cen i słabszego wzrostu gospodarczego, a więc w tzw. stagflacji. Oczywiście istnieje cień szansy, iż Fed uda się sztuka ograniczenia inflacji, ale w bliskiej przyszłości inwestorzy będą operowali już z poważnymi wątpliwościami.
W istocie sam fakt, iż Fed musi podnieść cenę kredytu jest ostrzeżeniem przed recesją. Historia pokazuje, iż na przestrzeni ostatnich dziesiątek lat na 11 cykli zacieśnienia w polityce monetarnej ze strony Fed, aż 8 kończyło się recesją w USA. Tylko dwa razy udało się tak pokierować polityką monetarną, by ograniczyć inflację bez pchnięcia gospodarki w oficjalną recesję, a naprawdę miękko sprowadzić inflację do cywilizowanych poziomów udało się tylko raz. Dlatego w zaczynającym się właśnie tygodniu na plan pierwszy powinna wybić się publikacja protokołów z ostatniego posiedzenia FOMC. Warto oczekiwać w FOMC minutes przesunięcia akcentu w polityce monetarnej z dbałości o rynek pracy na dbałość o stabilność cen, co w świetle powyższych uwag oznacza zgodę na ograniczenie dynamiki wzrostu gospodarczego, pogorszenie kondycji rynku pracy i wreszcie ryzyko pogorszenia kondycji gospodarki w całości. Pomijając temat wojny na Ukrainie układ sił sprzyja też skupieniu uwagi inwestorów na tym, co pojawi się w wypowiedziach przedstawicieli Fed. Każde wystąpienie będzie czytanie z pytaniami o recesję. Wyjście z cienia tych wątpliwości będzie możliwe dopiero za sprawą sezonu publikacji wyników kwartalnych, które chociaż na chwilę powinny stać się przeciwwagą dla skupienia uwagi na polityce monetarnej.
Adam Stańczak
Analityk DM BOŚ