Zaledwie dwa tygodnie później po 10-proc. wzroście warszawskich indeksów strach, który na przełomie roku powodował, że z prognozą 43 tys. pkt dla WIG na koniec 2012 roku znalazłem się w awangardzie niepoprawnych optymistów, zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Okazuje się, że zakładany przeze mnie docelowy poziom dla szerokiego rynku na cały rok znalazł się w zasięgu ręki. Co ważniejsze, odbywa się to w niespotykanym do tej pory stylu, według najlepszych amerykańskich wzorców. Wzrost obejmuje większość spółek, a wskaźniki szerokości rynku wzbiły się w górę, potwierdzając istotność trendu. W mgnieniu oka segment małych spółek z pariasa zmienił się w ulubieńca warszawskich salonów.

Patrząc na zachowanie naszego rynku w pierwszych sesjach tego tygodnia, a w szczególności w poniedziałek, podczas korekcyjnej sesji w Stanach i Europie, wydaje się, że mamy do czynienia z całkowitym odwróceniem nastrojów sprzed zaledwie trzech tygodni. Tym razem nawet nie staramy się zachować pozorów obaw, że w USA po dwóch miesiącach nieprzerwanego wzrostu może przyjść korekta. Przecież nawet, jeżeli nadejdzie, to będzie to jedynie chwilowy przystanek we wzroście. Przy takim założeniu, w które zdaje się wierzyć większość uczestników rynku, ograniczone zaangażowanie w akcje wydaje się pozbawione sensu. Tym bardziej gdy uwzględnimy podobieństwo obecnego przebiegu S&P500 do tego, co działo się na rynku akcji w USA w drugiej połowie 2010 roku. Po silnym wzroście trwającym od początku września do połowy listopada wystąpiła krótka i dość płaska korekta spadkowa, po której indeksy kontynuowały stabilny wzrost.

Podobnie jak w przypadku pesymizmu z końca roku obecny optymizm może okazać się przedwczesny, jednak muszę przyznać, że bez wyraźnego sygnału z amerykańskiej giełdy, świadczącego o nadejściu większej korekty, dynamika ostatniej fali wzrostu na krajowym parkiecie może spowodować, że WIG20 zmierzy się z ostatnimi dwoma szczytami na poziomie 2450 pkt i z opadającą 200-sesyjną średnią, która znalazła się właśnie w tym obszarze. Być może dopiero te opory będą w stanie zatrzymać rozpędzoną giełdową lokomotywę. Chociaż słowo „bessa" przestało się pojawiać na czołówkach gazet, a z dzisiejszej perspektywy letnią przecenę można traktować jedynie jako krach, a nie początek dłuższego trendu spadkowego, nie sądzę, żebyśmy na dobre uwolnili się od rynkowej zmienności. Myślę, że zgodnie z historyczną normą luty będzie stał pod znakiem korekty.