Do końca lipca mieliśmy do czynienia jedynie z selektywnymi trendami spadkowymi (m. in. w branży budowlanej), podczas gdy większość akcji była w szerokich trendach bocznych, a niektóre pozostawały nawet w tendencjach zwyżkowych, poprawiając rekordy hossy. Na horyzoncie widniało zagrożenie w postaci spadkowej fazy cyklu koniunkturalnego w gospodarce, ale niewiele wskazywało na to, by faza ta miała przybrać gwałtowny charakter. Można było jeszcze próbować szukać „perełek", których kursy nie wykazywały objawów słabości.
Ostatnie dni sprawiły, że taki sposób postrzegania rynkowej rzeczywistości uległ nagle dezaktualizacji. Siła fali przeceny zmiotła z powierzchni giełdowego parkietu wszystkie trendy wzrostowe. Sztandarowym przykładem są akcje Synthosu, które ze względu na dotychczasową uporczywą zwyżkę były wręcz symbolem hossy rozpoczętej w lutym 2009 r. (spółka regularnie była w czołówce naszych półrocznych zestawień stóp zwrotu). W ostatnich dniach kurs chemicznej spółki przebił długoterminową linię trendu wzrostowego, a także cofnął się poniżej poziomu 5 zł, i znalazł się najniżej od maja. Skoro nawet tak mocne walory poddały się presji, to jaką strategię obrać?
Długoterminowi inwestorzy mogą czuć się zachęceni tak rzadko spotykaną letnią przeceną, ale nie ma przecież jakiejkolwiek gwarancji, że na tym już koniec. Co prawda można praktycznie w każdej chwili spodziewać się atrakcyjnego dla „łapaczy dołków" odbicia o skali adekwatnej do tempa ostatniej zniżki, ale przecież takie odbicie nie będzie od razu nosiło miana zmiany trendu na wzrostowy, lecz?będzie rozpatrywane w kategoriach korekty tendencji spadkowej.
Dla inwestorów chcących podążać za trendem konieczne do podjęcia decyzji o kupnie byłoby sforsowanie przez kursy poziomów oporu. Sęk w tym, że na razie poziomy te oddaliły się tak bardzo po fali nieprzerwanej wyprzedaży, że o ataku na nie (przynajmniej w przypadku głównych indeksów) trudno byłoby mówić. Skok zmienności sugeruje, że być może dobrym kompromisowym rozwiązaniem jest przeczekanie z gotówką w portfelu do momentu, kiedy wraz z odbiciem i jego ewentualnym załamaniem powstaną nowe, położone już znacznie niżej, poziomy oporu.
Alternatywą jest oczywiście powstanie formacji „V", czyli nieprzerwanego odbicia niwelującego ostatnie straty (takiego jak w połowie 2006 roku, kiedy WIG20 po przeszło 25-proc. spadku nagle zawrócił w przeciwnym kierunku), ale pytanie brzmi: czy lepiej obstawiać taki niepewny i pozostający w sferze nadziei scenariusz, czy lepiej chronić kapitał?