Zanim we wtorek nadeszło silne odbicie, S&P 500 w ciągu 11 sesji stracił ponad 16 proc. Równie silne podobne załamania miały miejsce ostatnio trzykrotnie: w październiku 1987 roku (20-proc. spadek jednego dnia), w lipcu 2002 roku (bankructwo firmy WorldCom) oraz w październiku 2008 (konsekwencje upadku Lehman Brothers). Co ciekawe w każdym z tego typu przypadków najpóźniej w ciągu trzech sesji rozpoczynało się krótkoterminowe odreagowanie cen o odpowiednio +14,8 proc., +20,7 proc. i +11,5 proc.
W tym kontekście wtorkowe odreagowanie S&P 500 o 4,7 proc. można traktować jako potwierdzenie tych analogii. Co bardziej ciekawe wspomniane trzy epizody paniki na Wall Street poprzedzały koniec bessy i początek hossy o odpowiednio niecałe dwa miesiące (grudzień 1987), ponad dwa miesiące (październik 2002) i pięć miesięcy (marzec 2009). Z tego zestawienia otrzymujemy intrygujący wniosek, że ta bessa – czy też silna korekta rynkowa – powinna potrwać relatywnie krótko.
Być może jej gwałtowność typową raczej dla (prawie) końcowych fal bessy należy interpretować właśnie jako zapowiedź relatywnie szybkiego zakończenia spadków. Wykres S&P 500 z minionych dwóch lat jest trudny do odróżnienia od wykresu z lat 1985–1987, co każe właśnie w tym okresie poszukiwać najlepszego wzorca dla przyszłego zachowania cen akcji. W takim przypadku zakończenia spadków na Wall Street należałoby oczekiwać za dwa miesiące. Ten scenariusz w kategoriach teorii fal Elliota oznaczałby, że spadek w okresie luty–marzec był falą A korekty, wzrost do przełomu kwietnia i maja falą B, a od tamtej pory trwa fala C, której najbardziej gwałtowna – „trzecia w trzeciej" – podfala przetoczyła się przez rynki w sierpniu.
Oczywiście taki scenariusz wymagałby pojawienia się jesienią ze strony banków centralnych nowej rundy interwencji, która zrobiłaby wrażenie na rynkach. Jakaś forma QE3 w USA, a przede wszystkim zwiększenie skali interwencji w strefie euro powinny zadziałać pojawieniem się nowego impulsu inflacyjnego w 2012 roku. Zakupy obligacji włoskich i hiszpańskich z ostatnich dni w wykonaniu ECB okazały się nadspodziewanie skuteczne w zbijaniu rentowności dziesięcioletnich obligacji tych krajów, które skrachowały w ciągu tygodnia z poziomów 6,24–6,34 do w miarę „bezpiecznej" strefy 5,03–5,11 proc.
W czwartek kolejne interwencje słowne zdawały się działać: kurs franka załamał się po pojawieniu się szwajcarskich dywagacji na temat związania franka z euro, a kursy akcji odbijały się w górę być może nie bez związku ze spekulacjami na temat możliwości wprowadzenia w strefie euro zakazu krótkiej sprzedaży. Silny spadek kursu franka do złotego w czwartek oddala groźbę, że w obecnym rozdaniu rynkowym kwestia kredytów hipotecznych w tej walucie jest odpowiednikiem problemów z opcjami walutowymi, których ujawnienie towarzyszyło formowaniu dna ostatniej bessy.