Sesja rozpoczęła się ponad poziomem wczorajszego zamknięcia. Pierwsza wartość indeksu WIG20 znajdowała się 0,4 proc. ponad wczorajszą ostatnią wartością. Ten optymizm wynikał z tego, jak wczoraj zachowały się wyceny spółek na Wall Street. Poprawa nastrojów nie trwała jednak długo. Gdy rynek zaczyna sesję od wzrostu, to pierwszym zadaniem dla popytu jest podtrzymanie tej zwyżki, a dopiero później można myśleć o jej powiększeniu. Dziś popyt na warszawskim parkiecie okazał się za słaby nie tylko na to, by ceny rosły dalej, ale także, by rosły w ogóle. W efekcie w trakcie popołudniowych notowań liczbowo panuje równowaga między spadkowiczami, a spółkami rosnącymi, ale skoro wśród tych pierwszych znajduje się tak KGHM, jak i PKN, i w obu przypadkach przecena przekracza 1 proc., to indeks WIG20 nie jest w stanie utrzymać się na powierzchni.
Jeśli trzymać się metafor marynistycznych, to warto stwierdzić, że zanurzenie nie jest duże. Spadek indeksu WIG20 o 0,2 proc. to mniej niż „peryskopowa" w każdej chwili możliwe jest wynurzenie. Problemem nie jest jednak to, że jest takie wynurzenie jest teoretycznie możliwe, ale to, że dotychczas popyt nie pokazał zbyt wiele, by taki scenariusz przyjąć jako najbardziej prawdopodobny. Obóz kupujących miał już rano okazję się wykazać i nie specjalnie się to udało. Teraz, by przekonać do zakupów graczy niezdecydowanych, nie wystarczy już tylko kilka punktów wzrostu. Popyt musiałby doprowadzić do tego, by na indeksie pojawiły się wartości dziś jeszcze nie notowane.
Słabość popytu nie jest dziś właściwością tylko warszawskiego parkietu. To cecha większości rynku, a winowajcą jest oczywiście Grecja oraz wzrost rentowności obligacji Hiszpanii czy Włoch. Na polskim podwórku pojawił się także czynnik lokalny. Władza monetarna postanowiła urzeczywistnić wcześniejsze zapowiedzi i podniosła cenę pieniądza. Reakcji dużej na tą decyzję nie zanotowano. Umocnił się złoty, ale w umiarkowanym stopniu. Analitycy sugerowali raczej, że Rada się od takiego kroku powstrzyma, gdyż ostatnie dane o aktywności gospodarki nie były najlepsze, ale zwyciężyła chęć potwierdzenia poprzednich sygnałów. W komentarzach przewija się dezaprobata dla takich decyzji, ale widać, że rynek jako całość brał taki scenariusz pod uwagę. Poza tym należy liczyć się z tym, że był to tylko pojedynczy incydent, a nie początek nowe serii podwyżek. W związku z tym rynek już zakłada, że kolejne ruchy będą raczej luzowały politykę pieniężną.