Sesja rozpoczęła się w pobliżu środowego zamknięcia. Po krótkim czasie wahań w okolicy otwarcia doszło do zwyżki cen. Skutkiem tego ruchu było nie tylko wyjście na nowe maksima sesji, ale wyjście nad maksimum z dnia poprzedniego. W tym samym czasie poprawa miała miejsce również na rynku niemieckim, ale skala zwyżki była tam nieporównywalnie mniejsza. Dość powiedzieć, że w jej wyniku DAX nie zdołał osiągnąć nawet poziomu odpowiadającemu połowie środowej popołudniowej przeceny. Już w tym momencie nasz rynek się wyróżniał. Później było jeszcze ciekawiej. Gdy DAX ponownie poddawał się presji podaży, na GPW można było mówić co najwyżej o oddaleniu się od szczytu dnia. Ceny kontraktów przez cały czas bliżej miały do maksimum sesji niż jej minimum. W końcowej części notowań przewaga podaży w Niemczech doprowadziła do wyznaczenia nowych minimów panującego tam od kilku tygodni trendu spadkowego. W tym samym czasie ceny naszych kontraktów zeszły w okolice połowy wczorajszej rozpiętości. Gdyby miała się pojawić analogiczna sytuacja, to rynek powinien spaść pod dołek z ubiegłego czwartku.

Czy ta relatywna moc naszego rynku jest przesłanką do jakichś wniosków? Za bardzo bym nie wybiegał do przodu. To tylko pośredni ślad, który samodzielnie nie jest żadnym sygnałem. Co najwyżej, gdy już dojdzie do pokonania przez ceny poziomu 2100 pkt, będzie można stwierdzić, że były takie dni, gdy rynek zachowywał się przyzwoicie. Z punktu widzenia obecności na rynku zawsze na pierwszym miejscu jest cena. To jej zmiany decydują o tym, jak ocenia się rynek w krótkim, średnim, czy długim terminie. Pozostając pod poziomem 2100 pkt, ceny kontraktów nie pozwalają na inną ocenę, jak przyznanie, że nadal w średnim terminie obowiązuje trend spadkowy.