Wczoraj rentowności 10-letnich obligacji skarbowych z Półwyspu Iberyjskiego podskoczyły do niemal 7 proc., a na rynki akcji powrócił kolor czerwony. Powodów takiego stanu rzeczy jest kilka. Z jednej strony wsparcie dla instytucji finansowych to wzrost zadłużenia i dalsze pogorszenie standingu kredytowego Hiszpanii. Z drugiej strony niewykluczone, że problemy banków są nie tyle przyczyną, ile skutkiem kryzysu. Prowadzenie deflacyjnej polityki w sytuacji, gdy gospodarstwa domowe się delewarują, może stać się źródłem spadku dochodów mieszkańców i cen nieruchomości. Konsekwencje tego są dwojakie. Po pierwsze, zwiększają się problemy ze spłacalnością kredytów, a wartość ich zabezpieczeń spada. Po drugie, banki zaostrzają politykę kredytową, dodatkowo raniąc gospodarkę. W ten sposób tworzy się błędne koło pogrążające gospodarkę, które Japonia przerabiała w latach 90. Rekapitalizacja banków ma nie tyle szanse rozwiązać hiszpańskie problemy, ile raczej kupić więcej czasu.
Nadzieją dla rynków finansowych mogą być działania banków centralnych. W czwartek opublikowane zostały dane o inflacji w strefie euro i USA. Oba wskaźniki pokazują coraz mniejszą presję na wzrost cen, co tworzy miejsce na luzowanie polityki monetarnej. W USA szanse na to są już 20 czerwca. W Europie raczej nie ma co liczyć na kolejne LTRO, jednak zwiększa się prawdopodobieństwo obniżki stóp procentowych. Z kolei chiński bank centralny już odważył się obniżyć koszt pieniądza. Jeżeli jeszcze dorzucimy do tego wybory w Grecji, które mają szansę przynieść małą stabilizacji już w ten weekend, niewykluczone, że wkrótce rynki zyskają bodźce do wzrostu.