Jak donosi Mark Hulbert, na którego powołuję się drugi dzień z rzędu, a który śledzi wspomniane publikacje, średnie zalecenie sugeruje utrzymanie połowy kapitału po długiej stronie rynku. Nie jest to możne wartość skrajna, ale większa niż w sytuacji kreślenia szczytu w maju bieżącego roku. Co to oznacza? Można odnieść wrażenie, że analitycy rynku akcji są teraz przeświadczeni o możliwości dalszego wzrostu cen i – co ważne – sugerują klientom (odbiorcom newsletterów), by utrzymywali długie pozycje. Dla Hulberta, a także wszystkich tych, którzy kierują się analizą nastrojów, taka sytuacja zapala przynajmniej żółte światło ostrzegawcze. Przewaga optymistów nie jest bowiem dobrym sygnałem dla rynku. Ten paradoks da się łatwo wyjaśnić. Jeśli większość zakłada, że ceny będą rosły, to kto w takiej sytuacji ma dokonywać zakupów? Analiza nastrojów jest pomocna w analizie rynku, ale samodzielnie sygnałów nie jest w stanie generować. To jest tylko wskazówka co do potencjału aktualnej zmiany cen. Rynek wzrostowy pożywia się wątpliwościami, że będzie on kontynuowany. Jeśli tych wątpliwości jest niewiele, a to sugeruje obserwacja Hulberta, to znaczy, że wzrost nie ma się czym żywić. W związku z tym trzeba się liczyć z tym, że obecna zwyżka jest bliżej końca niż początku. Przynajmniej w skali kilku tygodni. Takie sygnały z rynku amerykańskiego są kolejnym czynnikiem, który każe ostrożnie podchodzić do oczekiwań wobec możliwości kontynuacji wzrostu, który trwa już dwa tygodnie. Dzień zakończył się pozytywnie, ale nie zmienia to faktu, że poziom szczytu z wtorku nie został pokonany. Dodatkowo nadal razi fatalna aktywność, która nie potwierdza zmian cen na rynku. Wczorajszy zakres zmian cen nie wychylił się poza zakres ustalony dzień wcześniej. Z technicznego punktu widzenia mamy konsolidację. Pozostaje poczekać na wybicie. Optymizm z ostatniej godziny sugeruje zwyżkę. Niech będzie. Oby się coś zaczęło dziać.