O ile w przeszłości często zdarzało się tak, że surowce szły w parze z akcjami, jeśli chodzi o dyskontowanie poprawy koniunktury gospodarczej, tym razem jest inaczej. Przykładowo notowania kontraktów terminowych na miedź już od jesieni 2011 r. tkwią w trendzie bocznym, co oznacza, że tak naprawdę nie zdołały na dobre podnieść się z pamiętnego krachu z sierpnia 2011 r., który stanowił zapowiedź nadchodzącego spowolnienia gospodarczego w skali globalnej. Słabość widoczna jest również w krót- kim horyzoncie czasowym. W minionym tygodniu cena miedzi spadła do trzymie- sięcznego minimum. Analitycy tłumaczą to z jednej strony brakiem oznak wzrostu popytu na ten metal u przetwórców, a z drugiej, rosnącymi zapasami. Zasoby monitorowane przez giełdę w Szanghaju urosły do poziomu najwyższego od roku, na giełdzie w Londynie zaś osiągnęły poziom najwyższy od 16 miesięcy. Można zaryzykować tezę, że czas na surowce nadejdzie dopiero wraz z wejściem globalnej gospodarki w klasyczną inflacyjną fazę cyklu koniunkturalnego. Ta sama diagnoza odnosi się również do metali szlachetnych. Podobnie jak miedź, także złoto od jesieni 2011 r. tkwi w trendzie bocznym, czekając na lepsze czasy. Ostatnio cena zaczęła niebezpiecznie się zbliżać nawet do dolnej granicy tego trendu. Różnica jest taka, że o ile trend boczny na rynku miedzi ma miejsce po wcześniejszej silnej przecenie, to złoto konsoliduje się tuż poniżej historycznych szczytów.