W porównaniu z dominującym trzy lata temu przekazem o „zielonej wyspie" obecna komunikacja rządu z wyborcami i inwestorami idzie w zupełnie innym kierunku. Ostatnie miesiące to istna plaga zatrważających informacji dotyczących katastrofy demograficznej, rosnącej dziury w ubezpieczeniach społecznych, likwidacji OFE i wreszcie kryzysowej sytuacji budżetu państwa. Jednak obecny nastrój wśród polityków i inwestorów nie przypomina prawdziwych obaw, jakie wywołały wakacyjne zwierzenia ministra Jarosława Bauca w 2001 roku, kiedy prognozował gigantyczną dziurę w finansach publicznych. Teraz informacja o niedopinającym się budżecie przeszła praktycznie bez echa. Wtedy minister, jako posłaniec przynoszący kasandryczne wieści, musiał pożegnać się z posadą. Być może w połowie 2001 roku, gdy po 40-proc. spadku WIG odnotowywał najniższy poziom od dwóch lat, a spowolnienie w gospodarce dopiero się zaczynało, grunt pod panikę był znacznie bardziej podatny niż obecnie. W końcu dopiero co zanotowaliśmy całkiem niezłe dane dotyczące produkcji przemysłowej czy sprzedaży detalicznej, świadczące o możliwym zakończeniu spowolnienia. Dodatkowo WIG jest blisko kilkuletnich szczytów, a małe spółki przeżywają prawdziwy renesans. Wydaje się, że dla inwestorów kryzys w finansach publicznych jest opóźnionym objawem mijającej właśnie stagnacji, a nie zapowiedzią gospodarczej recesji.  Dlatego tegoroczna dziura budżetowa nie ma raczej szans na otrzymanie swojego patrona, tak jak to stało się w przypadku tzw. dziury Bauca. Generalnie rząd wydaje się przejmować zasady komunikacji, w których mistrzami są Amerykanie. Jak pokazują reakcje inwestorów zza oceanu na słowa Fedu czy wyniki finansowe spółek, polityka „zakotwiczenia" w świadomości uczestników rynku słabych danych powoduje, że nawet niewielka poprawa w stosunku do obniżonych oczekiwań znacząco polepsza nastroje. Gdy przed miesiącem Fed oficjalnie zapowiedział zakończenie skupu aktywów do połowy 2014 roku, reakcja rynków była dość gwałtowna i wydawało się, że o kontynuacji wzrostów możemy zapomnieć na dłużej. Kilka tygodni później indeksy w USA znalazły się na nowych szczytach, ale Fed wcale nie odwołał swoich zapowiedzi, tylko nieco je złagodził. Podobny mechanizm dotyczy wyników spółek. W kolejnym kwartale spółki z S&P500 odnotowują zyski, które w 70 proc. przypadków przebijają oczekiwania analityków, które wcześniej same starały się ograniczać. I robią to dalej. Ponad 80 proc. firm zmieniających prognozy obniża je. W rezultacie indeks S&P500 zanotował w ciągu roku wzrost o ponad 20 proc., podczas gdy oczekiwany na 2013 rok poziom zysków spółek spadł w tym czasie o 7 proc. Dziwne, ale tak samo było w czasie hossy z lat 1995–2000.