W najczarniejszych chwilach sierpniowego załamania zestawiliśmy krach (10 proc. spadku S&P 500 w ciągu pięciu sesji) z podobnymi siedmioma historycznymi przypadkami i wniosek był taki, że niemal zawsze nadchodziła przynajmniej średnioterminowa poprawa koniunktury, chwilowo przerwana przez ponowne zejście w kierunku dołka. Kiedy pod koniec września faktycznie doszło do takiego zejścia do dołka, spośród początkowych siedmiu przypadków wyłoniliśmy trzy, które były najbardziej zbliżone do aktualnego zachowania S&P 500. Wynikało z nich jasno, że należy oczekiwać fali trwalszej poprawy – dzisiaj widać, że teza okazała się słuszna. Po miesiącu od wrześniowej aktualizacji S&P 500 podąża ścieżką niemal idealnie zgodną ze średnią obliczoną na podstawie wspomnianych przypadków. Gdyby trzymać się tej analogii, należałoby założyć, że ciągle jeszcze jest miejsce na odreagowanie, którego pierwszy lokalny szczyt mógłby wypaść w okolicach 60 sesji od sierpniowego dołka, czyli gdzieś w II połowie listopada. Ów lokalny hipotetyczny szczyt wypada nieco powyżej rekordu hossy na wysokości 2130 pkt (zamknięcie) – od wtorkowego zamknięcia brakuje do niego jeszcze ok. 3 proc. Potem zwyżka powinna zostać wznowiona. Nawet w najgorszym z przypadków (rok 2000) odreagowanie trwało łącznie ok. 100 sesji, po czym rozpoczęła się druga fala bessy.