Pomijając te statystyczne analogie, pod koniec 2014 roku gospodarka USA była i w gruncie rzeczy do dziś pozostaje najsilniejszą gospodarką świata, nie wykazując symptomów recesji. Ten teoretyczny potencjał został jednak zaprzepaszczony, w dużej mierze przez politykę. Z jednej strony politykę monetarną wszystkich banków centralnych świata, której konsekwencją było wzmocnienie dolara i dalsza presja na rynku surowców.
Z drugiej strony przez politykę energetyczną głównego gracza na rynku ropy, czyli Arabii Saudyjskiej. Cel, jakim było pogrążenie „łupkowego" eldorado w Stanach, został osiągnięty z naddatkiem, gdyż winowajca sam wpadł w wykopane przez siebie dołki. Od wtorku zwykli Saudyjczycy płacą połowę więcej za tankowanie swoich samochodów. Choć coraz więcej firm łupkowych w USA ogłasza upadłość, to większość pozostałych walczy o przetrwanie, starając się wycisnąć każdego dolara ze skał. To paradoksalnie powoduje coraz większą nadwyżkę ropy na rynku i coraz niższe ceny. Jeszcze w 2004 roku obawiano się, że wzrost cen ropy do 40–50 dolarów wywoła światową recesję, szczególnie w USA, jako największego importera tego surowca. Teraz, gdy Stany stały się czołowym producentem ropy, jest wręcz odwrotnie, to spadek cen do 30 lub mniej dolarów za baryłkę ma sprowadzić na Amerykę widmo recesji. Obawy okazały się nieuzasadnione dekadę temu. Być może teraz też są przesadzone. Niskie ceny surowców i mocny dolar miały stać się z kolei remedium na europejską stagnację i w gruncie rzeczy były, ale poza dużymi oczekiwaniami rozbudzonymi w pierwszym kwartale reszta roku przyniosła rozczarowanie. Nie ze strony gospodarki, która rozwija się lepiej, niż można się było spodziewać, ale ze strony rynku akcji, który nie pokonał ustawionej wysoko poprzeczki. Tu również zawiniła polityka, czy to w sprawie Grecji, czy kryzysu imigracyjnego, czy w związku z aktami terroru w Europie. Także polityka monetarna EBC okazała się dość mało przekonująca. Jednak największym rozczarowaniem było zachowanie polskiej giełdy, która uległa politycznemu naciskowi, zupełnie wbrew gospodarczym trendom. Przy obecnym tempie wzrostu PKB, produkcji przemysłowej, sprzedaży detalicznej, zatrudnienia i płac indeks WIG powinien kończyć rok 10-proc. wzrostem, a nie równie dużym spadkiem.