Tymczasem po spadku w ubiegły czwartek indeksu S&P 500 do lokalnego minimum sytuacja na parkiecie zmieniła się o 180 stopni i wspomniany wskaźnik jest już ponad 100 pkt wyżej (ponad poziomem 1900 pkt). Dobrym nastrojach sprzyjała na pewno sytuacja na rynku surowców, szczególnie ropy.
Surowiec ten zdrożał w środę o blisko 8 proc., gdy Iran pozytywnie odniósł się do propozycji Rosji i Arabii Saudyjskiej o utrzymaniu jej wydobycia na poziomie ze stycznia, a cotygodniowy raport American Petroleum Institute wskazał na zaskakujący spadek zapasów w USA (o 3,3 mln baryłek wobec wzrostu o 2,4 mln baryłek poprzednio). Cena ropy ma kluczowe znaczenie dla branży paliwowej w USA – w wyniku zniżki jej kursu wiele tamtejszych firm stanęło na granicy bankructwa.
Czy dobre nastroje za oceanem mają szansę utrzymać się na dłużej? Pomimo ogólnie pozytywnego obrazu notowań w USA sądzę, że na euforię jest jeszcze za wcześnie. S&P 500 zbliża się bowiem do poziomu oporu przy około 1950 pkt. Po silnym wzroście, z jakim mamy do czynienia od kilku dni, należy oczekiwać większej aktywności podaży przy tej barierze. Gdyby jednak siły kupujących okazały się wystarczające do jej pokonania, kolejne poziomy oporu znajdują się niewiele wyżej – najpierw przy około 2000 pkt, a następnie przy 2050 pkt. Wyżej jest już szczyt trwającej od 2009 r. hossy. A na jego pokonanie w obecnej sytuacji fundamenty mogą się okazać niewystarczające.