Wystarczy spojrzeć na wykresy, by dojść do przekonania, że już to kiedyś widzieliśmy. Po dwóch miesiącach od minikrachu z sierpnia ubiegłego roku i po październikowym odreagowaniu indeksy powróciły do punktu wyjścia. Teraz jest podobnie.

Indeks S&P500 dotarł właśnie do poziomu z sylwestrowej sesji, zbliżając się do historycznych szczytów. Jakby tego było mało, wtorkowy zamach w Brukseli jest pierwszym tak tragicznym wydarzeniem od listopadowych ataków w Paryżu, które miały miejsce tuż po zakończeniu głównej fali wzrostu. Tamten dramat nie zdołał zbyt mocno wystraszyć inwestorów i nie zmienił trendu, ale o kontynuowanie zwyżek było już trudno, szczególnie w Europie. Jeżeli ten specyficzny dzień świstaka miałby trwać, to los ostatniej fali wzrostu jest przesądzony. Po kilku tygodniach walki wokół 200-sesyjnej średniej indeks S&P500 ponownie zacznie się osuwać.

W przypadku pokazu siły na rynkach wschodzących można też dojść do wniosku, że już to kiedyś przeżywaliśmy. W ciągu ostatnich pięciu lat słabości tych rynków względem Wall Street było wiele prób rozpoczęcia nowego rozdania i zmiany trendu. Trwający od końca stycznia wzrost indeksu rynków wschodzących, zarówno relatywny, jak i nominalny, jest już dziesiątym tego rodzaju zdarzeniem. Trudno przewidzieć, czy mamy właśnie do czynienia z trwałym zakończeniem kilkuletniej słabości, wiemy jednak, że dotychczasowe próby były nieudane. Co ważne, najczęściej trwały one dwa miesiące, choć zdarzały się okresy dwukrotnie dłuższe.

Indeks rynków wschodzących bił zazwyczaj swój odpowiednik grupujący rynki rozwinięte o 8–10 proc., a nominalny wzrost tego indeksu rzadko przekraczał 20 proc. Tegoroczne przebudzenie mocy na rynkach wschodzących trwa dokładnie dwa miesiące, przyniosło 20-proc. wzrost indeksu i 10-proc.nadwyżkę nad indeksami z Wall Street. Czy tym razem algorytm nakazujący rynkom akcji powtarzanie tej samej sekwencji, czyli nawrót słabości po chwili oddechu, zmieni się?

Wydaje mi się, że tylko ustanowienie nowych szczytów przez S&P500, czyli przebicie 2130 pkt, zdoła uchronić inwestorów przed przeżywaniem kolejny raz rynkowego dnia świstaka. Tak było w styczniu 1999 r., gdy nowe szczyty na Wall Street wywołały też euforię na rynkach wschodzących, która trwała przez cały rok, aż do pęknięcia internetowej bańki.