Bitwa toczy się teraz o głosy niezdecydowanych, a także o większą frekwencję – zwłaszcza wśród ludzi młodych, którzy mogą przechylić szanse na korzyść pozostania Wielkiej Brytanii w UE. Niemniej politycy Partii Konserwatywnej już pozostali ofiarami własnego sukcesu, który dał im sporą przewagę w jesiennych wyborach w zeszłym roku. Wtedy to David Cameron, obiecując przeprowadzenie unijnego referendum, zgarnął Nigelowi Farage'owi głosy eurosceptyków i uzyskał przewagę w parlamencie. Teraz nie uniknie bratobójczej walki we własnej partii, co sprawia, że trudno będzie mu utrzymać jedność w przypadku, kiedy wynik referendum nie potwierdzi pesymistycznych wskazań z ostatnich sondaży.
Efekt? Możliwe trudności przy akceptacji wymagających ustaw w kolejnych latach, które mogą pogorszyć współpracę z UE, a także dążenia ministra Osborne'a do zbilansowania budżetu. Większy problem to ogromna polaryzacja społeczeństwa i koniec „dobrego mitu" o Unii, co będzie mieć swoje długofalowe skutki. Także dla całej Unii Europejskiej, bo nie ma pewności, czy któryś z polityków z innych państw nie sięgnie za jakiś czas po referendalne narzędzie.
Możliwe scenariusze? Jeżeli wierzyć bukmacherom, to szum wokół przedreferendalnych sondaży jest przesadzony – prawdopodobieństwo wyjścia z UE wyceniają oni poniżej 40 proc. Inwestorzy muszą się zatem liczyć z tym, że od 24 czerwca będą musieli odkupywać te aktywa, które teraz tak szybko sprzedają.
Jednak unikanie nadmiernego ryzyka jest dla części z nich równie ważne jak generowanie dużych zysków. A w obszarze potencjalnych zagrożeń mamy nie tylko brytyjskie referendum. Niepokój budzą ponownie Chiny – dane są poniżej oczekiwań, a juan na fixingu banku centralnego był w środę najsłabszy wobec dolara od 2011 r. W centrum zainteresowań pozostaje też amerykański Fed, który pokazał już, że potrafi znacząco wpłynąć na rynkowe nastroje. Niemniej w najbliższych dniach inwestorów bardziej może interesować to, czy bankierzy centralni mają plan awaryjny na wypadek, gdyby do Brexitu miało jednak dojść.