Od kilka dni warszawskie indeksy poruszają się w trendzie bocznym, a ruchom tym towarzyszą mizerne obroty. I taki też scenariusz przerabialiśmy we wtorek.

Przynajmniej w teorii wtorkowa sesja miała być ciekawsza od tej poniedziałkowej. Wszystko dlatego, że po dniu przerwy do handlu wrócili inwestorzy na Wall Street. Teoria to jednak jedno, a praktyka to drugie. Od samego początku notowań indeksy w Warszawie miały poważny problem z obraniem kierunku i nie zmieniły tego nawet opublikowane we wtorek dane dotyczące sprzedaży detalicznej i produkcji przemysłowej Polski.

Przewagę przez większą część dnia miały niedźwiedzie. Była jednak ona stosunkowo nieduża. WIG20 tracił maksymalnie około 0,5 proc. Trudno było oczekiwać, aby wynik ten mógł zrobić na obserwatorach jakieś większe wrażenie. Tym bardziej że w drugiej części dnia uaktywnił się nieco popyt. Wskaźnik największych spółek zaczął się zbliżać do poziomu zamknięcia z poniedziałku i rynek zaczął się ekscytować tym, czy WIG20 zamknie ostatecznie dzień powyżej psychologicznego poziomu 2400 pkt czy też nie. Ostatecznie ta sztuka mu się udała. WIG20 zakończył nawet dzień na plusie. Zyskał 0,2 proc. i zamknął dzień na poziomie 2413 pkt. Warto zwrócić uwagę, że największe europejskie rynki notowały we wtorek również zwyżki.

To jednak było za mało, aby zmobilizować graczy w Warszawie do bardziej zdecydowanych ruchów. Ci najwidoczniej czekają na nowe impulsy, o czym najdobitniej świadczy poziom obrotów na GPW. O ile w poniedziałek marazm na rynku można było tłumaczyć nieobecnością inwestorów z Wall Street, o tyle już wtorkowe obroty, które nie dobiły nawet do 500 mln zł, już trudno zrozumieć. Pozostaje mieć nadzieję, że był to tylko wypadek przy pracy.