We wtorek znów przeważał u nas kolor zielony, a ciężko powiedzieć, abyśmy mieli do czynienia z przełomem.
Warszawska giełda rozpoczęła dzień na plusie po tym, gdy udany dzień mieli m.in. inwestorzy w Stanach Zjednoczonych oraz Japonii. Pomagał nam także całkiem niezły początek dnia na innych europejskich parkietach. W pierwszych minutach handlu WIG20 był 0,5 proc. na plusie i tym samym wydawało się, że otworzyła się droga do dalszego wzrostu. Niestety, poranny pokaz siły był właściwie wszystkim, na co było stać tego dnia byki. Na szczęście biernej postawy popytu nie były w stanie wykorzystać także niedźwiedzie. W połączeniu z pustym kalendarzem makroekonomicznym oraz brakiem wyraźniejszych ruchów na innych parkietach Warszawa skazana była na marazm. Tym razem inwestorzy obojętnie przeszli też obok całkiem niezłego otwarcia notowań w Stanach Zjednoczonych. W tych warunkach do końca dnia trzeba było się pogodzić z niewielką zmiennością. Ostatecznie WIG20 zyskał 0,4 proc. Po raz kolejny zarzuty można mieć nie tylko do poziomu zmienności, ale także aktywności inwestorów. Obroty z trudem zbliżyły się do poziomu 700 mln zł.
Po takiej sesji trudno wyciągać daleko idące wnioski. Jeżeli miałby to być sygnał do zakupów, to w kolejnych dniach przydałoby się nie tylko potwierdzenie tych zwyżek, ale i większa aktywność inwestorów. Na razie wydaje się, że ci wolą stać z boku i obserwować to, co dzieje się na GPW, ale nie tylko. Bez wyraźnego ruchu w USA czy też w Europie Warszawa może być skazana na trend boczny. ¶