Inwestorzy w końcu odetchnęli od spadków. Wtorek przyniósł zwyżki na głównych indeksach. Te, przynajmniej na początku sesji, były praktycznie przesądzone. W poniedziałek mocnym akcentem dzień zakończyły indeksy amerykańskie. Potem swoje pięć groszy dołożyły giełdy azjatyckie, gdzie również kolor zielony świecił wyjątkowo mocno. W takim otoczeniu nasz rynek nie miał innego wyjścia, jak również rozpocząć dzień z przytupem.
Początek notowań okazał się okazały. WIG20 już w pierwszej godzinie handlu zyskiwał prawie 2 proc. Wpisywało się to nie tylko w nastroje, jakie panowały w Stanach Zjednoczonych czy też Japonii, ale także w to, co działo się we wtorek na innych europejskich giełdach, gdzie również początek dnia należał do byków. Wydawało się, że udane otwarcie notowań zostanie wykorzystane, by wyprowadzić indeks na wyższe poziomy. Niestety, po początkowej euforii przeszliśmy do fazy zawieszenia. Co prawda WIG20 nadal wyraźnie zyskiwał na wartości, ale zmienność na rynku była na bardzo niskim poziomie. Tradycyjnie więc na jakiś wyraźniejszy ruch trzeba było czekać do momentu rozpoczęcia handlu na Wall Street.
Tam w początkowej fazie sesji górą były byki. Ich przewaga była jednak stosunkowo niewielka. Patrząc na postawę inwestorów w Warszawie, można uznać, że liczyli oni na zdecydowanie więcej. Im bliżej było końca notowań na GPW, tym bliżej poziomu zamknięcia z poniedziałku był WIG20. Pojawiła się nawet groźba, że zostanie on sforsowany. Na szczęście tak się nie stało. WIG20 zamknął dzień na plusie. Zyskał 0,25 proc.
Skala zwyżki nie jest porażająca, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę optymizm z początku sesji. Sytuacja ta może być kolejnym dowodem na to, że to obóz niedźwiedzi ma w tym momencie więcej argumentów. Skoro nie wykorzystaliśmy wyraźnej poprawy nastrojów na innych rynkach, to co musi się stać, aby WIG20 wyraźnie wzrósł?