W połowie 2014 roku takich obligacji nie było wcale. Tylko w tym roku ich wartość uległa zaś podwojeniu. Od początku sierpnia rentowności Bundów spadły z -0,44 do -0,7 proc., a dziesięcioletnich papierów amerykańskich z 2 do 1,5 proc. Ma to daleko idące konsekwencje, z których najbardziej spektakularne wydają się być stopy zwrotu. Stopa zwrotu z szerokiego indeksu niemieckich obligacji wyniosła od początku roku 7,5 proc., ale obligacja zapadająca w 2048 roku przyniosła zysk w wysokości ponad 31 proc. Mimo że rentowności pozostały na plusie, świetnie dały zarobić także papiery USA: ich indeks wzrósł o 8,6 proc.

W tym momencie nasuwa się pytanie, czy najbardziej spektakularne następstwa są też najważniejszymi. Niestety, brak na nie odpowiedzi, natomiast intuicja podpowiada, że nie obędzie się bez poważnych konsekwencji. Jak bowiem interpretować fakt, iż gdy rząd niemiecki pożycza pieniądze na 30 lat, to trzeba mu za to płacić prawie 0,2 proc. w skali roku? Co więcej, coraz liczniejsze firmy są w stanie pozyskiwać finansowanie z ujemnymi rentownościami. Pół biedy, gdy są to emitenci z najwyższej półki. Ale wartość obligacji High Yield, zwanych też „śmieciowymi", o ujemnych rentownościach idzie już w dziesiątki mld euro, a liczba emisji przekracza 100. Gdzie jest premia za ryzyko w tym przypadku? Czy kiedy inwestorzy dokładają gorszemu emitentowi mniej niż lepszemu, oznacza, że są wynagradzani za ryzyko?