Kiedy bowiem już ruszył handel, niedźwiedzie niepodzielnie rządziły na naszym rynku, zdobywając z każdą godziną coraz to większą przewagę. Tym samym spadkowa seria indeksu WIG20 została przedłużona do czterech dni.
W pierwszych minutach czwartkowej sesji WIG20 tracił ok. 0,4 proc. To było jasnym sygnałem, że ciężko będzie odrobić straty z poprzednich dni. W miarę upływu czasu okazało się natomiast, że jest to misja niemożliwa. Mniej więcej w połowie notowań WIG20 tracił już ponad 1 proc. i tym samym znowu był jednym z najsłabszych indeksów na Starym Kontynencie. Na pozostałych europejskich rynkach też mieliśmy do czynienia z kolorem czerwonym, ale nie świecił on tak mocno jak w Warszawie. To najdobitniej pokazywało, kto rozdaje karty na naszym parkiecie. Nadziei na poprawę notowań można było jeszcze upatrywać w Amerykanach. Potencjalne wzrosty na początku notowań na Wall Street mogłyby być wsparciem również dla naszych inwestorów. I z tej strony przyszło jednak rozczarowanie. Amerykańskie indeksy zaczęły dzień od przeceny. Można więc było zapomnieć o tym, aby WIG20 wyszedł na plus.
Ostatecznie indeks największych spółek naszego parkietu stracił 0,7 proc. Oczywiście w ciągu dnia sytuacja wyglądała jeszcze gorzej, ale i tak po czwartkowych notowaniach nastroje są minorowe. Niedźwiedzie od kilku dni robią, co chcą. To już nie jest wyjątek, a standard na naszym parkiecie. ¶