Środa zakończyła się bowiem kolejną przeceną akcji, co sprawiło, że WIG20 spadkową serię wydłużył do siedmiu dni. Trudno o bardziej czytelny sygnał pokazujący, kto rozdaje teraz karty na parkiecie. Oczywiście każda seria kiedyś musi się skończyć. I to w zasadzie było głównym źródłem nadziei inwestorów przed sesją.
Początek dnia od razu jednak przyniósł wzrost. Już na starcie indeks największych firm naszego parkietu zyskał 0,6 proc. Niby był to powód do zadowolenia, ale jednocześnie obserwatorzy giełdowi zachowywali powściągliwość. W środę też bowiem mieliśmy udane otwarcie, później WIG20 zyskiwał nawet ponad 1 proc., a ostatecznie zakończyło się kolejnym dniem przeceny. Ryzyko powtórki z rozrywki było więc spore. Widmo realizacji takiego scenariusza zajrzało inwestorom w oczy już w pierwszej godzinie handlu. WIG20 zjechał bowiem pod kreskę i wydawało się, że od tego momentu na parkiecie znowu będą rządzić niedźwiedzie. Na szczęście tym razem byki zmobilizowały się do tego, aby wyprowadzić kontrę. WIG20 w połowie sesji znowu zyskiwał około 0,6 proc. i udało się na jakiś czas oddalić perspektywę spadków. W środę wszystko co najgorsze wydarzyło się jednak w drugiej części notowań. Dwie godziny przed zakończeniem sesji podaż mocno przycisnęła i WIG20 zjechał pod kreskę. Ryzyko, że tak się stanie, i w czwartek było bardzo realne, bo im bliżej końca notowań, tym skala wzrostu na GPW malała. Na szczęście byki utrzymały przewagę do końca, chociaż w ostatecznym rozrachunku okazała się ona niewielka. WIG20 zyskał bowiem jedynie 0,49 proc. Wszyscy ci, którzy liczyli na jakieś większe odbicie notowań, musieli więc obejść się smakiem. ¶