Komentatorom wydarzeń rynkowych brakuje już określeń, by opisać to, co się dzieje. Po środowej sesji, podczas której WIG20 stracił prawie 6 proc. i zjechał do poziomu 1505 pkt, wydawało się, że już gorzej być nie może. Czwartkowa sesja brutalnie jednak zweryfikowała te założenia. To był rynkowy armagedon.
To, że dzień zaczniemy od przeceny, były przesądzone. Mocne spadki zaliczyły amerykańskie indeksy, a w nocy zawitały one również do Azji. Byliśmy więc skazani na kolor czerwony. WIG20 w pierwszych minutach handlu tracił około 3 proc. Fala spadkowa przełamywała jednak kolejne poziomy. W połowie sesji WIG20 tracił już około 9 proc. Wiele największych spółek naszego parkietu doświadczyło dwucyfrowych spadków.
Gigantycznej przecenie nie oparły się także inne europejskie rynki. Inwestorzy po cichu liczyli na wsparcie Europejskiego Banku Centralnego. Ten nie zmienił stóp procentowych, a jedynie ogłosił nową rundę LTRO, czyli preferencyjnych pożyczek dla banków komercyjnych, które mają wspomóc płynność w sektorze finansowym. Na niewiele to się jednak zdało.
Na rynkach mieliśmy do czynienia z wielką wyprzedażą. Do tego doszły bardzo mocne spadki akcji na Wall Street. Czwartkowej sesji nie dało się po prostu uratować. To było jak czekanie na wyrok. Był on bardzo surowy. WIG20 stracił 13,3 proc. To najgorszy dzień w historii GPW.