Notowania WIG20 zaczął 0,3 proc. nad kreską, dzięki czemu udało się na starcie odrobić część strat poniesionych dzień wcześniej. Problem jednak w tym, że popyt ani myślał iść za ciosem. W pierwszej godzinie to nawet podaż próbowała zaatakować. Jej sukcesem było jednak tylko sprowadzenie indeksu największych spółek nieznacznie pod kreskę. Tutaj znowu aktywował się popyt i wróciliśmy do stanu z początku sesji. Od tego momentu rynek trwał w zawieszeniu, czekając na jakiś impuls do działania. W tym oczekiwaniu nie byliśmy osamotnieni. Również na innych europejskich rynkach dominowało niezdecydowanie z nieznaczną przewagą popytu. W połowie sesji niemiecki DAX czy też francuski CAC40 rosły około 0,5 proc.
Problem jednak w tym, że w czwartek próżno było szukać jakieś inspiracji do handlu. Uwaga po raz kolejny skupiła się więc na Amerykanach. Ci najpierw zaprezentowali nieco gorsze od oczekiwań cotygodniowe dane z rynku, a później Wall Street zaczęła notowania na nieznacznym minusie. Z racji marazmu, jaki panował przez cały dzień, taka dawka informacji wystarczyła jednak, by wnieść nieco ożywienia. Do głosu pod koniec dnia zaczęli dochodzić sprzedający akcje. WIG20 zaczął tracić na wartości i właściwie na godzinę przed końcem notowań byki musiały się już godzić z widmem porażki. Ostatecznie WIG20 stracił 0,6 proc. ¶