W środę było jednak odwrotnie. Pierwsze godziny handlu przyniosły nieoczekiwane emocje, które jednak później były sukcesywnie wygaszane.
Dzień rozpoczął się od mocnego ataku podaży. Zanim się obejrzeliśmy, WIG20 przyjął kilka mocnych ciosów i został sprowadzony ponad 1 proc. pod kreską. Wydawało się, że po czymś takim będzie się ciężko podnieść. Na szczęście byki nie zamierzały tanio sprzedawać skóry. Mijały kolejne godziny handlu, a popyt próbował wyprowadzać kolejne kontry. Szło to całkiem nieźle. Nie minęła bowiem połowa sesji, a indeks największych spółek naszego parkietu odrobił wszystkie poranne straty i nawet udało mu się wyjść na plus. Na tym jednak fajerwerki praktycznie się skończyły. Popyt nie miał już za bardzo argumentów do tego, aby wyprowadzić indeks w wyższe rejony, a i podaż nie była już tak skora do działania. W efekcie od połowy notowań zaczęło się klasyczne przeciąganie liny między bykami i niedźwiedziami w okolicach zamknięcia z wtorku.
Nie pomógł nawet udany początek dnia na Wall Street. Bierność raziła po oczach. WIG20 ostatecznie zyskał symboliczne 0,06 proc. Biorąc pod uwagę początek dnia wynik ten można jednak uznać za sukces.