We wtorek mieliśmy powtórkę z rozrywki. WIG20 tym samym znalazł się poniżej 1800 pkt. Sam początek wtorkowych notowań nie zwiastował jeszcze problemów. Indeks największych spółek naszego parkietu dzień zaczął na nieznacznym plusie i pojawiła się iskierka nadziei, że uda się chociaż w części odrobić poniedziałkowe straty. Wystarczyła jednak godzina handlu, a nadzieje te zostały rozwiane. Podaż przystąpiła do ataku. Pretekstem okazał się odczyt przemysłowego indeksu PMI. Ten w przypadku Polski wyniósł 50,6 pkt, jednak oczekiwania były wyraźnie większe. Nieco inaczej wyglądało to na innych rynkach, gdzie odczyty albo były zgodne z prognozami, albo nawet je przebiły.
Z porannych zwyżek na GPW nic więc nie zostało. Podaż zaczęła dociskać. W połowie notowań WIG20 tracił 0,8 proc. i tym samym był jednym z najsłabszych indeksów na Starym Kontynencie. Na domiar złego na innych rynkach przeważał kolor zielony. Warszawa jednak ani myślała, żeby wziąć z tego przykład. Dodatkowo okazało się, że niedźwiedzie nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa. W drugiej części dnia wyprzedaż akcji znowu nabrała tempa. Niezauważone zostały nawet kolejne zwyżki na Wall Street. Nasz rynek żył swoim życiem, a na ostatniej prostej pytaniem było tylko to, jak głębokie będą spadki. Ostatecznie WIG20 stracił 1,5 proc. i zamknął dzień na poziomie 1772 pkt.