Jeśli ktoś ma zyskać na wykrwawianiu niektórych funduszy inwestycyjnych (czyli ogromnych umorzeniach dotykających nie tylko te akcyjne, ale też gotówkowe i pieniężne, które cieszyły się wcześniej dużą popularnością), to będą to banki – twierdzą niektórzy bankowcy.
Sprawa nie tak oczywista?
TFI borykały się ze słabymi napływami już na początku roku, ale afera GetBacku przelała czarę goryczy i kolejne miesiące przyniosły odpływy pieniędzy (szczególnie słaby był wrzesień, gdy z detalicznych funduszy odpłynęło 2,9 mld zł netto). – Problemy funduszy mogą stanowić dodatkowe wsparcie dla depozytów i banki nie będą miały problemów z pozyskiwaniem dużych ilości taniego pieniądza – mówi jeden z bankowców.
– Odpływy z niektórych TFI mają większe znaczenie, niż wskazywałaby na to nominalna ich wartość, bo mają również przełożenie na stopy zwrotu z inwestycji w wiele spółek, głównie z segmentu małych i średnich emitentów. To uderza w wyniki także innych funduszy, więc trudniej im osiągać dobre napływy. Zatem średnioterminowe prognozy, że napływy do TFI będą rosły, bo Polacy mało w ten sposób inwestują, w najbliższych kwartałach raczej nie będą się spełniać – uważa Andrzej Powierża, analityk DM Citi Handlowego. Jego zdaniem to pewnie pomoże bankom, zmniejszając presję na koszt finansowania, jednak decydować o nim będą głównie dwa inne czynniki, a odpływy z TFI lokuje na trzecim miejscu. – Przy niskim oprocentowaniu lokat nowe środki idą właściwie tylko na rachunki bieżące, lokaty tkwią w miejscu. Poza tym tempo przyrostu kredytów wciąż nie jest wyższe od depozytów, więc nie ma potrzeby, by banki mocno rywalizowały o nowe środki, podnosząc oprocentowanie – dodaje Powierża.
Zwraca też uwagę, że słabe napływy do funduszy inwestycyjnych mają też negatywne konsekwencje dla banków, bo w połączeniu z planowanym ograniczeniem opłat za zarządzanie dochodowość biznesu zarządzania aktywami będzie maleć (choć sporo zależy od tego, na ile uda im się odzyskać część rynku przejętą wcześniej przez niezależne TFI).