Im więcej pisania – tym więcej czytania. Niby proste i logiczne, ale prowadzić może do kompletnej blokady informacyjnej, chyba że ludzkość wynajdzie sposób na przeprowadzenie rewolucji podobnej do zamiany telefonów komórkowych na smartfony. I wiele wskazuje na to, że właśnie taki sposób wynalazła.
Początkowo do wyceny wartości spółki wystarczał sam bilans. Przy stosunkowo prostych modelach biznesowych sama wiedza o aktywach i pasywach była wystarczająca do dość precyzyjnego określenia wartości spółki. Z czasem modele te stawały się coraz bardziej skomplikowane i konieczne stało się sporządzanie rachunku zysków i strat. Potem życie pokazało, że zyskowne przedsiębiorstwo też może upaść, jeśli w którymś momencie zabraknie finansowania, więc wymyślono sprawozdawczość przepływów finansowych. A kiedy się okazało, że cała ta infrastruktura rachunkowa dalej nie wyjaśnia wartości spółek na giełdzie – wprowadzono wymóg raportowania danych niefinansowych.
Na rosnącą liczbę raportów musimy nałożyć rosnący poziom ich skomplikowania, wynikający z coraz trudniejszych i obszerniejszych standardów sprawozdawczości, będących z kolei rezultatem konieczności opisywania coraz bardziej skomplikowanej rzeczywistości, nowych rodzajów umów, nowych struktur przepływów pieniężnych, nowych modeli biznesowych.
Pojawia się w tym miejscu pytanie, czy jest sens iść dalej tą drogą? Czy inwestorzy są w stanie właściwie przeanalizować rosnącą ilość danych? Moim zdaniem to jest ślepa uliczka, ale to implikuje drugie pytanie – którędy więc należy podążać? Odpowiedzi (i to nawet podwójnej) może nam udzielić lekcja wynikająca ze smartfonowej rewolucji.
Kilkanaście lat temu wymiana telefonu komórkowego na nowszy model wywoływała jednocześnie dreszcz emocji i przerażenia. Emocji, bo przecież będą jakieś nowinki – budzik, dzwonki polifoniczne, czy nawet aparat fotograficzny. Przerażenia natomiast, bo będzie to powiązane ze studiowaniem coraz bardziej obszernej instrukcji obsługi, pisanej tak samo hermetycznym językiem, jak „help" w programach informatycznych. Wydawało się, że doszliśmy do ściany, że nie może być już bardziej skomplikowanych telefonów, bo przeciętny „user" tego nie ogarnie.