Dane FESE pokazują, że w ciągu dziewięciu miesięcy tego roku obroty na warszawskim parkiecie były o prawie 36 proc. wyższe niż w analogicznym okresie rok wcześniej (licząc w euro). Inne giełdy mogą nam jedynie pozazdrościć takiego wyniku. Kroku GPW próbuje dotrzymać jedynie giełda w Bukareszcie. Tam obroty rok do roku wzrosły o ponad 31 proc. Inne rynki wyraźnie już natomiast odstają od Warszawy.
W Wiedniu obroty w ciągu trzech kwartałów tego roku były wyższe o „jedynie" 19 proc. Również czołowe europejskie parkiety pod względem wzrostu aktywności inwestorów wypadają na tle GPW blado. Na Deutsche Borse obroty wzrosły o 7 proc., zaś rynek Euronext zanotował wzrost o 6 proc. Marek Buczak, dyrektor ds. rynków zagranicznych w Quercus TFI, nie jest zaskoczony tym zestawieniem. Jak bowiem mówi kapitał, który obecny był na innych rynkach, w tym roku w końcu łaskawszym okiem spojrzał na Warszawę.
– Większe obroty wynikają z hossy w segmencie blue chips, która została wywołana powrotem inwestorów zagranicznych po okresie, kiedy ze względu na politykę unikali Polski. Również korzystnie na aktywność inwestorów wpłynęło pojawienie się dużych ofert pierwotnych spółek, takich jak Play Communications, Dino Polska i Getback – mówi Buczak. Jednocześnie jednak przestrzega przed popadaniem w zachwyt.
– Mimo że w zestawieniu aktywności GPW wygląda w tym roku korzystniej niż giełdy regionu, nie należy popadać w hurraoptymizm. Mimo dobrej sytuacji gospodarczej w Polsce, nad polskim rynkiem w dalszym ciągu wisi ryzyko polityczne związane z wdrożeniem kolejnych populistycznych reform oraz pełną nacjonalizacją OFE. W negatywnym scenariuszu mogłoby to przyczynić się do ponownej ucieczki kapitału, co po pewnym czasie negatywnie przełożyłoby się na obroty giełdowe – mówi.