Co ciekawe, jak wynika z naszych informacji, prawdopodobnie będzie to projekt tzw. zrównoważonego budżetu. Bo mimo pewnych trudności, resort finansów chce utrzymać obietnicę „budżetu bez deficytu" złożoną w wrześniu tego roku przez premiera Mateusza Morawieckiego.
– Jeśli tak, to ministerstwo ma sporo pracy – komentuje Karol Pogorzelski, ekonomista ING Banku. Przypomnijmy, że w porównaniu z sytuacją z września, gdy rząd przyjął pierwszy projekt planu finansowego państwa na 2020 r., pojawiły się wyzwania na ok. 15 mld zł. To efekt zaplanowanej w 2020 r. wypłaty 13. emerytury (koszt ok. 10 mld zł) oraz wycofania się PiS z pomysłu zniesienia limitu składek ZUS (koszt ok. 5 mld zł netto).
Problem 13. emerytury został już rozwiązany poprzez powołanie Funduszu Solidarnościowego, którego funkcjonowanie nie będzie wprost obciążać budżetu centralnego. Na uzupełnienie luki po braku podwyżki składek ZUS na najlepiej zarabiających tak prostego pomysłu już nie ma. – Zapewne minister finansów wraz z innymi ministrami szuka oszczędności we wszystkich pozycjach budżetowych. Dlatego to tak długo trwa – komentuje jeden z analityków rynkowych.
– Pewnym problemem dla przyszłorocznego budżetu może okazać się też tempo wzrostu gospodarczego – zauważa Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Millennium Banku. – Wiele prognoz pokazuje, że PKB będzie rosło wolniej, niż zakłada resort finansów (czyli 3,7 proc.). Co prawda nie sądzę, by MF obniżyło swoje prognozy, ale też nie ma podstaw, by zwiększać założone już i tak na dosyć wysokim poziomie wypływy podatkowe w 2020 r. – dodaje.
Brak projektu budżetu na przyszły rok w połowie grudnia jest sytuacją nietypową. Ostatnio zdarzyło się to w 2015 r. (który również był rokiem wyborczym). Wówczas rząd przyjął projekt na kilka dni przed świętami (21 grudnia), a prezydent podpisał ustawę dopiero 25 lutego.