W grudniu 2024 r., po przeszło dwóch dekadach rozmów zakończyły się negocjacje w sprawie umowy o wolnym handlu między Unią Europejską a Mercosurem, zrzeszającym znaczną część latynoamerykańskich gospodarek. Na mocy porozumienia zliberalizowane miały zostać relacje handlowe pmiędzy Europą a Ameryką Południową – w jego założeniach znajduje się bowiem eliminacja 93 proc. ceł Mercosuru na towary z UE oraz zniesienie 91 proc. ceł UE na towary z Mercosuru. Ważny – choć niedostatecznie podkreślany – jest również wzajemny dostęp do rynków zamówień publicznych oraz liberalizacja przepływów kapitałowych.
Liczni komentatorzy podkreślają, że w swej istocie skutki tej umowy będą się przejawiać poprzez eksport wysoko przetworzonych i zaawansowanych technologicznie dóbr z Unii Europejskiej oraz import artykułów rolnych z krajów Mercosuru. Zgodnie z tą logiką na umowie ma zatem zyskać europejski przemysł, zaś stracą przede wszystkim europejscy rolnicy i producenci żywności. Stało się to powodem silnego sprzeciwu polskich rolników wobec wynegocjowanej umowy, zaś sam minister rolnictwa Stefan Krajewski oznajmił, że „od początku wyrażamy sprzeciw wobec zapisów tej umowy, bo są one szkodliwe dla polskich rolników”, wskazując m.in. na zagrożenia dla producentów drobiu. Przez kolejne miesiące Polska wraz z Francją próbowała stworzyć mniejszość blokującą umowę, jednak pomimo tego została ona ostatecznie przyjęta we wrześniu 2025 r.
W całej tej dyskusji pomijany jest jednak bardzo istotny fakt. Z ogólnych zasad wolnego handlu wyłączona ma być bowiem grupa tzw. towarów wrażliwych, którymi handel wciąż będzie podlegał silnej regulacji. Mowa tu w szczególności o wprowadzeniu kwot eksportowych dla wołowiny, drobiu, cukru, miodu i etanolu. Na rynki UE ostatecznie ma więc zostać dopuszczone jedynie 100 tys. ton wołowiny rocznie (równowartość około 1,25 proc. unijnej produkcji), 180 tys. ton drobiu (1,3 proc. unijnej produkcji), 45 tys. ton miodu (18 proc. unijnej produkcji), 180 tys. ton cukru (1 proc. unijnej produkcji) i 450 tys. ton etanolu. Dodatkowo, dobra te wciąż będą musiały spełniać unijne normy sanitarne, zaś w przypadku wystąpienia poważnych zakłóceń na rynku będzie można zawiesić przyjmowanie kontyngentów.
Nietrudno więc dostrzec, że z wyjątkiem miodu proponowane kontyngenty na produkty rolne stanowią jedynie niewielką część unijnej produkcji i nie powinny przyczynić się do zauważalnego pogorszenia sytuacji europejskich rolników – szczególnie, gdy wziąć pod uwagę rosnące na znaczeniu trendy wzrostu świadomości konsumentów odnośnie do miejsca pochodzenia produktów, zaopatrywania się u lokalnych dostawców i producentów czy też patriotyzmu gospodarczego. Drugą stronę medalu wynegocjowanej umowy stanowi z kolei dostęp unijnych (a więc i polskich) przedsiębiorców do dynamicznie rozwijających się gospodarek latynoamerykańskich, oferując okazję do ekspansji na rosnące rynki zbytu z bogacącą się klasą średnią chętną do zakupu europejskich towarów. Być może nawet ważniejszy jest tu jednak dostęp do rynków zamówień publicznych oraz liberalizacja przepływów kapitałowych.
Polskie firmy posiadają bowiem znaczny potencjał ekspansji i kooperacji kapitałowej w sektorach takich jak infrastruktura, energetyka, sektor rolniczy, sektor wydobywczy, sektor chemiczny czy rozwiązania cyfrowe. Latynoamerykańskie rynki mogą więc stać się ważnym kierunkiem dla polskiego kapitału, który do tej pory dość zachowawczo podchodził do ekspansji zagranicznej. Warto przy tym pamiętać, że na koniec 2025 r. Polska ma trafić do grona 20 największych gospodarek świata, przebijając symboliczną barierę biliona USD wytwarzanego PKB. Przyczynia się to do narastającej presji na zwiększanie polskiej obecności gospodarczej na świecie, szczególnie w kontekście wyczerpującego się powoli modelu rozwoju opartego na podwykonawstwie dla Zachodu i taniej sile roboczej.